Fot: Bonnie Kittle z Unsplash
Wsparta na ramieniu Harry’ego, Meghan zaniosła do mediów zbolałą duszę. Jej ból nie jest lepszy niż innych, ale może wreszcie zapracowała na tytuł książęcy. Przecież cierpienie uszlachetnia, prawda? Nieprawda. Nie uszlachetnia – wyznał, złożony ciężką chorobą, ksiądz Józef Tischner.
W skarbnicy mądrości ludowych pełno takich złotych myśli z fałszywego kruszcu. Tę o nobilitacji ducha przez udrękę niedawno demaskował jako ułudę Julian Barnes w “Wymiarach życia”, przejmującym zapisie bólu po śmierci żony. Ale nie ma przecież jednej miary ani jednej drogi cierpienia. Owszem, są tacy, co czerpią z niego siłę, światło i wiarę. Większość jednak prędzej czy później te dary traci. Zwłaszcza w warunkach skrajnych, co wiemy od Szałamowa i Primo Levi’ego, od Borowskiego i Herlinga. Jeśli już szukać pożytku z cierpienia, to niech nim będzie wyostrzone spojrzenie, kierowane w głąb i wokół siebie.
Z taką właśnie nadwzrocznością sporządzał swoje “szpitalne zapiski o wolności” Timothy Snyder. Skomponowana z nich książka, “Amerykańska choroba”, jest świadectwem z dwóch przenikających się wymiarów. Pierwszy to osobiste doświadczenia autora, którego błędy lekarzy i zdehumanizowane szpitale doprowadziły na skraj śmierci. Snyder pisze przewodnik po własnych odczuciach, odkrywa drogę od samotności i wściekłości do empatii i imperatywu solidarności. Siłą rzeczy pacjent staje się częścią wymiaru drugiego: kolektywu bólu, czyli wspólnoty skazanych na amerykański system ochrony zdrowia. Określnie “skazanych” nie jest metaforyczne. Procesowych terminów będzie zresztą więcej, bo autor, broniąc prawa człowieka do życia w zdrowiu jako warunku koniecznego wolności, oskarża współczesne Stany Zjednoczone o gwałcenie tego prawa.
Nie przypadkiem została przywołana przed chwilą literatura obozowa. Timothy Snyder, historyk totalitaryzmów w Europie, przyznaje, że właśnie pod wpływem tematyki swoich prac dochodzi do okrutnego porównania, by potem zadać pytanie jeszcze bardziej brutalne. Nazizm definiował i likwidował podludzi według kryterium rasy. Komunizm zabijał strzałem w potylicę lub katorgą w łagrach za niewłaściwe pochodzenie klasowe. Pokonaliśmy oba nieludzkie systemy, bo jesteśmy lepsi. W czym jednak jesteśmy lepsi – pyta amerykański pisarz – skoro my też dzielimy ludzi systemowo, według kryterium zamożności? Nie rasa ani klasa, tylko teraz kasa wyznacza tych bardziej i tych mniej godnych zdrowego życia, a w efekcie – życia w ogóle. Pisze Snyder: „Większość firm ubezpieczeniowych pobiera opłaty z tytułu chorób jak zbiry na moście myto od podróżnych…”; „Chcieliśmy wierzyć, że mamy opiekę zdrowotną, w ramach której następują pewne przepływy pieniężne; w rzeczywistości mamy przepływy pieniężne, w ramach których świadczona jest w pewnym zakresie opieka zdrowotna”…; „Jesteśmy chorzy w sposób, który kosztuje nas wolność oraz zniewoleni w sposób, który kosztuje nas zdrowie. Nasza polityka niesie przekleństwo bólu, nie zaś błogosławieństwo wolności…”; „Podzielamy fantazje bogatych o nieśmiertelności zamiast pytać, dlaczego nasze własne życie musi być krótsze…”
Timothy Snyder przeżywał swoją szpitalną gehennę w początkach pandemii, kiedy ofiar koronawirusa było w Stanach 150 tysięcy (dziś powiemy: tylko…). O ich śmierć jednoznacznie obwinia Donalda Trumpa, ale to nie jest atak polityczny, tak jak “ Amerykańska choroba” nie jest polityczną publicystyką. To raczej manifest humanistyczny, oda do zdrowej wolności i solidnie uzasadniony apel o solidarność. Chociaż autorem najsolidniejszego uzasadnienia tej postawy i tak pozostanie kto inny. W którymś wywiadzie czy wykładzie, na pytanie dlaczego trzeba być solidarnym z ludźmi w opresji, cierpieniu, chorobie ksiądz Tischner odpowiedział krótko: bo tak jest dobrze.