Stempel Nobla, Bookera, Pulitzera czy Goncourtów jest niczym przepustka do nieśmiertelności , ale to też gwarancja dobrej sprzedaży książki, choćby wśród snobów. Nabije kabzę wydawcy, autorowi również przyniesie sporo, w tym lepsze warunki następnej umowy. Na muzyków z nagrodą Grammy albo laurem Konkursu Chopinowskiego obok sławy spłyną tantiemy z nagrań i koncertów, do niesprawiedliwego podziału z producentem. Złota Palma, Srebrny Niedźwiedź, a najlepiej Oskar zapełnią sale kinowe, co się przeliczy na kasę i markę twórców. Red Dot dla designera, Pritzker Prize dla architekta, nawet World Press Photo dla fotografa poza prestiżem oznaczają nowe intratne zamówienia. Wraz ze Złotą Piłką zawodnik podbija swoją gigawartość rynkową (w nagrodę kupuje sam sobie pomarańczowe Lamborghini, bo takiego jeszcze nie ma). Ekonomista noblista zostaje autorytetem niepodważalnym, z odpowiednim przełożeniem na honoraria za wykłady i konferencje. Naukowiec ścisły przebiera w zaproszeniach z najlepszych instytutów badawczych.
O wszystkich tych zaszczytach według własnych kryteriów decydują gremia wtajemniczonych. Publiczność – uważają gremia – jako nieznająca się na rzeczy, czyli za głupia, nie ma tu nic do gadania. Otóż ma, gdyż w wielu dyscyplinach, zwłaszcza takich jak medycyna, piłka nożna, zdrowy rozum i polityka, wiedza ekspercka jest, ma się rozumieć, powszechna. Dlatego publiczność wydaje ze swego łona alternatywne kapituły, by te przyznawały antynagrody. I tak Złota Malina niweluje efekt Oskara, niedopatrzenia Nobla naprawia Ig Nobel, a ofiary śmiałych eksperymentów na sobie mogą liczyć post mortem na Nagrodę Darwina. Kiedy zaś komitet z Oslo przyznawał swój medal nie temu komu trzeba, na przykład Carlowi von Ossietzky’emu, Liu Xiaobo albo Dmitrijowi Muratowowi, to słuszniejszego aktywistę pocieszano w domu odpowiednio Nagrodą III Rzeszy, Nagrodą Konfucjusza oraz Nagrodą Leninowską, obecnie przemianowaną na Nagrodę Państwową Federacji Rosyjskiej za zasługi w dziedzinie humanitarnej.
Wyróżnień za czyny dla dobra wspólnego zasadniczo wystarcza dla wszystkich zapracowanych na tym polu. Pokojowa Nagroda Indiry Gandhi, Nagroda Vaclava Havla, Olofa Palmego, księcia Asturii, Premio de Gasperi. Jednak honor honorowi nierówny, największym popytem cieszą się Nobel, Nagroda Sacharowa, a także przyznawana w Akwizgranie Nagroda Karola Wielkiego. Aby zwiększyć podaż, można by pomyśleć o ich mutacjach. Na przykład sięgnąć po bliskich krewnych Karola W. i wręczać również laury imienia jego ojca i dziadka. Inna sprawa, że – ze względów estetycznych – nie każdy chciałby przyjąć nagrodę Pepina Małego, a z kolei Karola Młota, pogromcę arabskich najeźdźców spod Poitiers, środowiska postępowe uznałyby niechybnie za islamofoba oraz prekursora polityki antyimigracyjnej.
No i są jeszcze redakcyjne plebiscyty, rankingi i ankiety, które mają wskazać najbardziej wpływowych ludzi lub jednego “człowieka roku”. Najrozsądniej postępują redaktorzy, którzy nie udają, że pytają o zdanie publiczność, tylko sami ustalają wynik. Najbezpieczniej robi to magazyn “Forbes”: co roku, choć w zmiennej kolejności, wymienia tych samych przywódców silnych państw i organizacji międzynarodowych, szefów wielkich korporacji i innych trendsetterów, bo to oni faktycznie są najbardziej wpływowi. Największą dowolność kryteriów stosuje zaś magazyn “Time”, mieszając subiektywne uznanie dla dokonań laureata z jego realną mocą sprawczą. Tym razem redaktorzy “Time’a” mieli związane ręce: nie mogli nie przyznać tytułu Wołodymyrowi Zełenskiemu, gdyż jemu lub jego narodowi, albo jego krajowi tytuł bohatera roku przyznają wszyscy. Powiedzmy, wszyscy w kręgu euroatlantyckim; w Ugandzie, Urugwaju czy Uzbekistanie mogłoby już być inaczej. “Time” abstrahuje od faktu, że prezydent Ukrainy nie okazałby się herosem, a prezydent USA politykiem stanowczym, że tylu innych nie musiałoby wybierać między wiernością zasadom a kunktatorstwem, że Zachód by się nie obudził, a Sojusz Atlantycki nie umocnił – gdyby nie rosyjskie zbrodnie i łajdactwa ostatnich miesięcy. “Time”, choć w przeszłości przyznawał swój tytuł Hitlerowi, a Stalinowi nawet dwukrotnie, teraz nie chce przyznać – a my z nim – że człowiekiem roku 2022 był w istocie Władimir Putin.