Po drugim litrze wina stary świńtuch Charles Bukowski stracił zainteresowanie dyskusją. Bardziej pociągało go kolano siedzącej obok młodej autorki. – Bukowski, bo cię strzelę w pysk – ostrzegł Cavanna, ten od „Hara Kiri” i „Charlie Hebdo”. Amerykanin coś zabełkotał i zsunął się z fotela prosto w ręce panów z techniki, którzy go wyprowadzili ze studia.
Ale nie z powodu takich ekscesów francuski program „Apostrophes” przeszedł do historii powszechnej telewizji. Moc oddziaływania zawdzięczał klimatowi kawiarni literackiej, którą znakomici goście odwiedzali tak, jakby w knajpce za rogiem zajmowali stolik tuż obok waszego. Z ich słów, z dymu papierosów, z brzęku kieliszków i szelestu kartek wyłaniał się jedyny w swoim rodzaju raport o książkach i ich autorach. Nabokov, Kundera, Le Clezio, Eco, Modiano, Arthur Miller, Marguerite Duras, Guenter Grass. Także Miłosz i Herling-Grudziński. Tu Sołżenicyn wyznał, że po powrocie do Rosji stracił marzenia. Tutaj wyszła na jaw mistyfikacja, jaką zafundował światu Romain Gary podpisując „Życie przed sobą” jako Emile Ajar. W tym programie Paul-Loup Soulitzer musiał przyznać, że zatrudnia ghostwritera. Ten bowiem niespodziewanie pojawił się w studiu. Nègre, murzyn – jak wtedy mówiono.
Wtedy w ogóle mówiono, pisano i czytano inaczej. Czy czasy – i wzory – były wtedy lepsze? Były inne. Bez cenzury politycznej poprawności, bez kanałów tematycznych, podcastów, e-booków i Amazona. Bez promowania i wielbienia celebryckich bałwanów. Z telewizją, która jeszcze dość swobodnie mogła omijać słupki oglądalności. Ale w weekend oddawać prime time gadającym głowom literatów? To już wówczas było ryzykowne, przyniosło jednak publicznej Antenne 2 ogromny sukces: stałą wielomilionowa widownię co tydzień. Program „Apostrophes” nie schodził z anteny przez 15 lat. Do 1990 roku miał 724 edycje.
Kultowy, tak to się określa. Niesłusznie, bo kult wygasa bez wyznawców, a ich już właściwie nie ma. Trwa legenda, ożywiona teraz przez śmierć. Zmarł Bernard Pivot, twórca fenomenu „Apostrophes”. Nierozerwalnie, nieodwołalnie właśnie z tym programem kojarzony, chociaż wymyślił i prowadził również inne. Jak mówi prezydent, jak recytują ministrowie: Francja żegna wielką postać telewizji i kultury. Niemożliwe – to one mogą iść w parze, telewizja i kultura? Mogły – łagodnie prostują z nieba nasi Starsi Panowie Dwaj, a z nimi ojcowie Teatru Telewizji i Pegaza, ta sama kompania.
Pivot, co za nazwisko. Rdzeń, trzpień, sworzeń. Oś obrotu. Termin z mechaniki, ale także ze sportu, a nawet geopolityki (pamiętamy pivot Obamy, zwrot Ameryki w stronę Azji i Pacyfiku). W polskiej wersji to mógłby być pseudonim literackiego mocarza: Bernard Sworzeń. Pivot za pisarza się nie uważał, chociaż wydał sporo książek. Wiedział, że akurat tego talentu nie ma. Powtarzał: lepiej być dobrym dziennikarzem, niż złym pisarzem. Nigdy się nie dowiemy, ile go kosztowało to zdanie. Jak go raniło. Ale w jego rozmowach z wybitnymi autorami nie było zazdrości ani – tym bardziej – zawiści. Była nienatarczywa dociekliwość, zaraźliwy entuzjazm. Kultura.
Jowialny, sympatyczny pan. W jednej dłoni okulary – ta służy do gestykulacji. Palce drugiej zamieniają się w zakładki, przyciskają właściwe strony, żeby fragmenty do zacytowania się nie wymknęły. Jakby fizyczny kontakt z książką miał ułatwić obcowanie intelektualne z jej autorem. W tej relacji Pivot świadomie stawiał się niżej, nie przyjmował pozy przemądrzałego krytyka: to była jego metoda zdobywania zaufania. W Niemczech Marcel Reich-Ranicki postępował zupełnie inaczej. Jego „Kwartet Literacki” – telewizyjny program również zasłużenie słynny – stawał się polem walki, areną Koloseum czy raczej sądem Bożym, decydującym o artystycznej chwale pisarza lub o strąceniu go w nicość. Reich-Ranicki, nazywany papieżem niemieckiej krytyki literackiej, trwał przy dogmacie własnej nieomylności dłużej niż Watykan. Bernard Pivot nikogo nie kanonizował ani nie ekskomunikował, nie koronował, ani nie strącał z tronu. Jego domeną – jak mówił – nie była władza, tylko wpływy.
No tak, ale – jako się rzekło na wstępie – czasy były inne. Inna była Francja. Otóż niezupełnie. Francja czytała na potęgę jeszcze zanim twórca „Apostrophe” zaczął jej podpowiadać, w którą stronę tę potęgę kierować. I czyta nadal, kiedy programu Pivota nie ma już od lat. W czytelniczym rankingu narodów ( w którym przodują Azjaci) Francuzi zajmują dziewiąte miejsce na świecie. Pochłaniają średnio 22 książki rocznie (statystyczny Polak – półtorej), co drugi Francuz sięga po lekturę codziennie, a przesądzają o tym nawyki wpojone w dzieciństwie. Z takiego gruntu łatwiej zbierać plony, nawet jeśli nie ma już – i raczej nie będzie – takich siewców jak Bernard Pivot.
Zmarł nazajutrz po swoich 89. urodzinach. Dawny gość w jego programach, kongijski pisarz Alain Mabanckou, powiedział, że gdy umiera stary człowiek jest trochę tak, jakby spłonęła biblioteka.