Stromae, belgijski piosenkarz-zjawisko, nagrał nową świetną płytę, a na niej między innymi utwór “Santé“. Proponuje w nim toast za zdrowie tych, co kielichów nie wznoszą, bo usługują bankietującym, a potem po nich sprzątają. I w ogóle za wszystkich, których się ignoruje, lekceważy i zapomina, choć oni nie śpią, by spać mógł ktoś. Artysta wylicza sporo takich kategorii zawodowych i społecznych, ale mógłby dorzucić jeszcze jedną. Wykorzystanych i porzuconych wyborców.
Wampir, zanim przejdzie do aktu krwiopijstwa, wpierw musi ofiarę zniewolić. Politycy i partie podobnie. Zaczynają od umizgów, zalotów i adoracji. Następnie wybrana przez nich grupa – to może być klasa, profesja, pokolenie, naród – staje się obiektem kampanijnego kuszenia, a jak kuszenie nie wystarczy, to molestowania. Tak osiągnięta uległość elektoratu pozwoli z niego wyssać moc sprawczą, która niesie do władzy. Rzekoma umowa społeczna okaże się naciąganym dealem, korumpującym wyborców mirażem obietnic. Oczywiście istnieją politycy i partie wierni przyjętym zobowiązaniom. Przypominają latające ryby: nie są reprezentatywni dla gatunku, do którego należą.
Kampania jak wiosna wyostrza kolory i kontury; po niej od razu przychodzi jesień mgieł i przebarwień. Liberałów nosi od bandy do bandy, umiarkowana prawica traci umiar, zieloni czerwienieją, socjalistów coś ciągnie do kapitału, chadeków coś odpycha od ołtarza. Pole polityczne zmienia geometrię, bo jego skraje napierają do wewnątrz. Środek miota się z miejsca na miejsce, a miejsca coraz mniej. Więc elektorat, nauczony przez politologów, że wybory wygrywa się w środku, błądzi i pyta jak jaki obcy: przepraszam, którędy do centrum? Na następne głosowanie może lepiej nie iść – mówi sobie elektorat – jeszcze pomylę drogę.
Politycy/partie produkują coraz więcej wyborców jednorazowego użytku i redukują liczbę tych na gwarancji. Po wygranej można się nimi nie przejmować, a zwłaszcza nie dzielić się z nimi owocami sukcesu. The winner takes it all. Za pięć lat będzie nowa umowa społeczna i nowy zaciąg. Szabel nam nie zbraknie, szlachta na koń siędzie / Ja z synowcem na przedzie – i jakoś to będzie. Teraz najważniejsze, że na przedzie, i że ja z synowcem.
Mogłoby się wydawać, że wybory przegrane postawią elektorat w lepszej sytuacji, jako że politycy żądni władzy będą musieli ponownie zabiegać o jego względy. Owszem, ale dopiero przed następną kampanią. Najpierw wyborcy muszą ponieść odpowiedzialność, a nawet karę za klęskę jako jej zbiorowy rodzic – no bo kto, jak nie oni? W uzasadnionych przypadkach należy rozważyć rozwiązanie elektoratu i wybór nowego. Bertold Brecht sugerował, że tak można postąpić nawet z narodem. Niemożliwe byłoby to właściwie tylko z narodem Izraela, wybranym w sposób szczególny, nieprzewidujący reasumpcji.
Zdarzają się politycy gotowi po porażce – nieraz nawet długo po niej – skorygować wynik wyborów na swoją korzyść w sposób gwałtowny. Wzywają wówczas do szturmu na pałace, parlamenty i kapitole. Jednak to nie oni szturmują, zwykle także nie oni trafiają pod sąd, gdy operacja się nie powiedzie. Co pozostaje wykorzystanemu i porzuconemu elektoratowi? Smutek, melancholia i rzewna skarga. Czyli blues. Swego czasu na pewien twórczy warsztat trafił szkic odpowiedniego utworu. Nie wyszedł jednak z fazy szkicu, a od zapomnienia ocalał tylko fragment o kuszeniu wyborców przez polityka. I to szło jakoś tak:
On – to więź z narodem / To moc i charyzma / I przyjdzie Nikodem / I wszystkich wydyzma.