Dopięta na ostatni guzik koszula ze stójką też pije w szyję, ale mniej, niż ta z kołnierzykiem. Pod nim kryje się przecież jeszcze dławiąca pętla krawata, przy stójce nieobecnego. Na międzynarodowych spotkaniach delegaci z Iranu, Sri Lanki czy Pakistanu oddychają więc swobodniej, z czym u nich w domu bywa różnie. Ale kołnierzyków i krawatów nie uznają z innego powodu. W ten sposób zaznaczają, że nie dali się całkiem zwesternizować odzieżowo, czyli kulturowo, zatem także politycznie.
Z drugiej strony taki Xi Jinping, nacjonalista pierwszej wody, dobiera już garderobę na zachodnią modłę. Mundurek Mao odwiesił do szafy. Głębiej wiszą szaty cesarza, przymierzane na razie po kryjomu. Co innego Narendra Modi. Jemu kurta i churidar droższe niż najdroższe garnitury od Versace. Podobnie szejkowie znad Zatoki pozostają przy kandurach, kefijach i agalach, a liderzy i liderki z Afryki potrafią dumnie nosić kolorowe boubou. Evo Morales, prezydent Boliwii, występował publicznie ubrany jak jego przodkowie z ludu Ajmarów.
W Europie politycy odstawieni, że stróż w Boże Ciało by pozazdrościł – tyle że wszyscy tak samo. Tymczasem ci, którzy z poświęceniem bronią narodowej tożsamości mogliby na rzecz słusznej sprawy poświęcić również swoje kosmopolityczne kostiumy. Na brzegu morza Salvini w pantalonach i czerwonej koszuli (w czarnej jednak nie wypada). Na granicy węgiersko-słowackiej Orban w stroju honweda, po drugiej stronie Janosik Fico. Żaden imigrant się nie prześliźnie. W ONZ prezydent Duda podwija poły kontusza i nawija z mównicy. Na zmianę: podwija i nawija. Chociaż kontusz może niestosowny, bo z Turcji rodem, od bisurmanów. Lepsza krakowska kierezyja wyszywana, cała drobno haftowana. Wołodymyr Zełenski z konieczności zamienił wyszywankę na wojskową bluzę. Ciekawe, czy gdy ją z kolei przyjdzie mu zastąpić cywilnym garniturem, nie straci pewności siebie. Albo i urzędu.
Garnitur, a przynajmniej jego góra, pozostają dla polityków obowiązkowe, nie ma zmiłuj. Zwłaszcza w parlamentach próby łamania dress code’u przynoszą co najwyżej zgniliznę kompromisu. Silna reprezentacja radykalnej lewicy wniosła do francuskiego Zgromadzenia Narodowego klimat trybun piłkarskiego stadionu. Ale wygrała z konceptem fashion police: poseł nie musi być pod krawatem, byle by założył marynarkę. Prawica napiętnowała rozmemłanie odzieżowe, równoznaczne z upadkiem obyczajów i moralnym relatywizmem. Lewica złożyła protest przeciwko luksusowym garniturom posłów prawicy, które “są jak prowokacja wobec eksplozji ubóstwa w kraju”. Jak cię widzą, tak cię piszą. Niefortunny kandydat na prezydenta Eric Zemmour napisał o trzech politykach, którym w wyborach poszło lepiej: myślałem, że Macron to taki mniej wulgarny Sarkozy, a to tylko lepiej ubrany Hollande.
W poselskiej debacie Izby Gmin, nawet zdalnej, nie może zabrać głosu polityk w swetrze. Do parlamentu Walonii nie wolno wejść mężczyźnie w szortach; dźwiękowiec ekipy telewizyjnej wszedł w spódniczce. W ramach akcji potępienia przemocy wobec kobiet kanadyjscy politycy wystąpili w różowych szpilkach. Kobiety odpowiedziały, że ci “faceci o kruchym ego” mają do dyspozycji lepsze środki zwalczania przemocy, na przykład ustawy.
Wiatr przemian przywiał też nowe trendy odzieżowo-wizerunkowe do kanadyjskiego wojska. Spódnica może być częścią nie tylko kobiecego munduru. Żołnierzom i żołnierkom wolno tatuować nawet twarz oraz zapuszczać i farbować włosy, jeśli nie zakłóca to operacji wojskowych. Jasne, you’re in the Army now. Plecaki mogą zwisać z jednego ramienia, ale koniecznie lewego, dzięki czemu łatwiej będzie salutować prawą ręką. Plecak rzecz ważna: tam żołnierz nosi buławę. Buławą polityka jest partyjny znaczek, noszony w marynarce. Czyli – in the Navy, jak śpiewała grupa przebierańców.
Politycy zasadniczo się nie przebierają, ale nie zawsze wyglądają tak samo. Zdarzają się bowiem okresy, kiedy ich koszule wpadają w bielszy odcień bieli, garnitury modnieją, w spodniach wyostrzają się kanty, a marynarki – gdzie tam marynarki, marynary! – niosą zawartość, jak skrzydła, ku nowym pięknym dniom. To szata godowa na czas tokowania, nie tylko w jednym radiu FM. Wtedy politycy są wszędzie, wyłażą z każdej dziury, roją się jak pluskwy w Paryżu. Wiadomo, wybory.