One coś knują. Szykują zemstę za lata – ba, za tysiąclecia – niewoli i niedoli, ucisku i wyzysku. Odpłacą nam wrednym za podłe. Knują, to nie może być seria przypadków. W mieście Yamagushi na wyspie Honsiu makaki japońskie napadają, gryzą i drapią ludzi. A wcześniej nie napadały. Tylko jeden dał się złapać, marnie skończył, ale innych nie wsypał. W mieście Fogelsville w Pensylwanii domowy pyton udusił domownika. Domowe pytony zwykle tego nie robią. Zbrodnia nie uszła gadowi płazem: zastrzelił go policjant. W mieście Mantes-la-Jolie w departamencie Yvelines gołąb narobił na kark przechodniowi. Zdarza się, bracia mniejsi są nieuważni nie tylko we Francji. Tutaj jednak – według świadków – ptak celnie wypuścił ładunek wielkości melona ze szczytu wieży kościoła. Ofiara ma uszkodzone kręgi szyjne. Zamachowca nie ujęto, nadal jest groźny.
Akcja wydaje się skoordynowana, a dowody niepodważalne; to nie fikcyjne tropy sarnich raciczek, odbijane w śniegu przez Olgę Tokarczuk. Zwierzęta kontratakują jednocześnie na wielu frontach. Tak jest, kontratakują – zostały bowiem sprowokowane. Zbierało się, zbierało, aż nie wytrzymały. Nie dadzą się bezkarnie i jeszcze imiennie obwiniać za wszelkie plagi. Szalone krowy, ptasia grypa, pomór świń, małpia ospa, chomiki roznoszące wirusa w Hongkongu, nawet ten nietoperz z Wuhan miałby być złoczyńcą. A kto zaczął? Kto zmusił wolne zwierzę, by się wyrzekło samego siebie i przystało na udomowienie? By było rzeczą ruchomą , czyjąś własnością? Bo jak nie, to będzie zwierzyną łowną. Albo szkodnikiem, też do odstrzału.
W zoosferze rozeszła się wieść, że ludzie zaczęli patrzeć wstecz i wstyd im się zrobiło, bo przez całe wieki innych ludzi traktowali jak zwierzęta. Teraz pora – zahuczało w zooosferze – by nas zaczęli traktować podobnie jak siebie samych. Jak istoty wrażliwe. Oczekiwali od nas wierności, której sami nie potrafią dochować, a naprawdę tylko wymuszali posłuszeństwo, wpajali odruchy, uzależniali karmieniem. Rusłan z powieści Władimowa nie był wierny, był wytresowany do pilnowania więźniów łagru; gdy GUŁAG się skończył, on dalej zaganiał do szeregu ludzi wolnych. Już dość absurdalnych usług.
Człowiek na koniu jest równie dziwaczny, jak szczur na kogucie, kura na wielbłądzie, małpa na krowie, pies na bawole. Człowiek na koniu to skandal, zakłócenie naturalnego porządku rzeczy, gwałcąca sztuczność, dysonans, brzydota. To Gombrowicz, dawne dzieje. Dzisiaj pojęcie naturalnego porządku rzeczy stało się ryzykowne, ale gwałcącą sztucznością pozostają przecież ciągle pies na smyczy, świnka morska w klatce i rybki w akwarium. Nie różnią się od terriera szukającego min, od królików doświadczalnych ani od delfinów w marynarce wojennej.
Gdzieniegdzie zwierzętom wiedzie się lepiej: na przykład w Hiszpanii ludzie przyznają im elementarne prawa i gwarancje dobrostanu (choć nie wszystkim, corrida ważniejsza). Ale robią to z myślą o sobie, z wiarą, że sami staną się w ten sposób lepsi. A zwierzętom nie humanizm potrzebny, tylko animalizm. Potrzebna zoologika, kierująca losem także tych wszystkich nieszczęsnych mutantów: psich, kocich, końskich Frankensteinów, wyprodukowanych przez człowieka dla jego wygody, dla jego próżności, które bez niego już nie potrafią przeżyć.
I dlaczego vox populi to ponoć vox Dei, a vox animalium, głos zwierząt – już nie? On się niesie ku nam z zoosfery coraz wyraźniej, jest w nim tyle ile trzeba wdzięczności, jest też potężniejący ton przestrogi. To świetnie, że już mniej nas dręczycie. Wspaniale, że przestajecie nas zjadać. Ale przestańcie też wreszcie nas niewolić. Żądamy prawa do samostanowienia. A jak go nam nie dacie, weźmiemy same.
Zaprawdę powiadam wam: zwierzęta coś knują.