Dwadzieścia cztery drużyny narodowe na Euro 24 – i tożsamościowe wzmożenie u tych, których one reprezentują. Mobilizacja, bojowe nastroje, plany zwycięstw. Bitewna terminologia. Powiadają, że sport to surogat wojny, zwłaszcza dla kibiców. Sprawdzian z patriotyzmu, choćby lokalnego. Nie będzie jednak zdrajcą ani dekownikiem, kto na taką wojnę nie pójdzie. Co innego, gdy ojczyzna naprawdę w potrzebie.
Scena z warszawskiego supermarketu: obywatelskie zatrzymanie. Silna grupa pościgowa dopadła i powaliła dwóch chłopaków. Chociaż są wątli i zabiedzeni, nie budzą współczucia. Coś w sklepie ukradli, czuć od nich alkohol. A najgorsze, że to Ukraińcy. Jeden zaraz zostaje zbluzgany: – W okopie powinieneś siedzieć, ty pier….ony dezerterze. Wtedy on odpowiada przez rozbite usta, niewyraźnie, ale zrozumiale: – Wy też powinni się bić. Aż wszystkich zatkało, taki bezczelny.
Kiedy niemiecka kanclerz otwierała granice dla uciekinierów z Syrii, niechętny im polski minister zwracał uwagę, że to są głównie młodzi mężczyźni. A tacy, według naszej tradycji – mówił minister – nie uciekają, już prędzej wracają, by walczyć o swój kraj. Kilka lat później Ukraińcy dowiedli, że to także ich tradycja. Jednak w pewnym momencie dowody się skończyły. Wyczerpały się rezerwy ochotników. Więcej: na obczyźnie zaczęło przybywać głuchych na słowa Tarasa Szewczenki, narodowego wieszcza: Борітеся – поборете, walczcie, a wygracie.
Patriotyzm ukazał swoje ilościowe limity. Pewnie każdy naród ma takie ograniczenia; może proporcja patriosceptyków jest w ogóle constans. Z jej zaniżania serdecznie kpił Romain Gary. Świat jest pełen polskich patriotów i stąd się biorą wojny – pisał w „Obietnicy poranka”. Nie ma nacji złożonych z samych wojowników. Sparta to mit.
Uznanie i podziw dla walczącej Ukrainy ustępują już miejsca niechęci – żeby tylko niechęci – do Ukraińców, którzy nie są u siebie. Bo to dekownicy i dezerterzy. Darmozjady na naszym garnuszku, z którego jeszcze coś podkradają, albo cwaniacy w wielkich furach i z grubą kasą, też pewnie z przekrętów. Tych widać i słychać. Większości – nie. Może dlatego, że większość ma konkretne, pracochłonne i bardzo trudne zajęcie: układanie życia na nowo w bezpiecznym miejscu. Tego jednego życia, cenniejszego ponad wszystko. Żyć, nie wracać na tamte znowu skrwawione ziemie, gdzie – jak w piosence Guns N’Roses – wojny toczą się dalej z odmóżdżoną dumą. A ty nie możesz wierzyć wolności, kiedy nie masz jej w swoich rękach.
Co to jest? Egoizm, hedonizm, pacyfizm, tchórzostwo? Zaprzeczenie patriotyzmu? A gdyby to patriotyzm żądający najwyższej ofiary przeczył istocie humanizmu? Słynny werset Horacego przekonuje, że dulce et decorum est pro patria mori. Nieprawda. Śmierć młodego człowieka jest zawsze gorzka i marna.
Herezje, prawda? Bezkompromisowy sługa narodu powie, że one się rodzą z nihilistycznej edukacji nowych pokoleń, z miraży globalizacji, z ośmieszenia przez progresistów świętej miłości kochanej ojczyzny, z raszystowskiej czy choćby liberalnej indoktrynacji. Na to z kolei Marysia Peszek wyśpiewa swoją litanię do ojczyzny zbyt bezwzględnej w żądaniach: nie każ walczyć, nie każ ginąć, lepszy żywy obywatel niż martwy bohater. Tu patriotyzm ukazuje swoje limity jakościowe; poprzestaje na powinnościach cywilnych. Jego wariant ofiarny nie jest postawą wrodzoną, odruchem bezwarunkowym ani powszechnym imperatywem. Może być wręcz niezrozumiały, jak zapał żołnierzy jadących na wojnę. Na ich widok Charles Bukowski wyznaje w wierszu „Kolumna”: unikanie tego, co niewytłumaczalne, zawsze było dla mnie koniecznością. A i u Zbigniewa Herberta jest raczej rezygnacja, niż uniesienie: Ciężko wyznać: na taką miłość nas skazali, taką przebodli nas ojczyzną. Można zrozumieć, przynajmniej próbować zrozumieć, niezgodę na taki wyrok, na taką ranę. I – zanim padnie hańbiący zarzut dezercji – pomyśleć, dlaczego nie dają spokoju słowa ukraińskiego chłopaka: wy też powinni się bić.