Badania opinii typowały jedno tę, drugie tę, pół na pół. Ale całą wielką stawkę zgarnęła jedna strona i drugiej zostały już tylko wielkie rozwiane złudzenia. Widocznie w Ameryce wszystko musi być wielkie, inaczej Ameryka się zatraci.
Żeby kampania też była mega, wytoczono najcięższe armaty. Ze swojej car-puszki Trump wypalił oskarżeniem o komunizm. Kamala odpowiedziała z grubej Berty zarzutem faszyzmu. I gdyby o wyniku wyborów miała przesądzić tylko ta wymiana ognia, mogłoby się okazać, że Amerykanom, wyznawcom kultu św. Własności, faszyzm mniej jest straszny niż komunizm. Ale się nie okazało, bo obie armaty załadowano ślepą amunicją.
Taka z Kamali komunistka, jak z Trumpa faszysta. Różnica między obojgiem polega na tym, że przyszyły prezydent ma swobodny stosunek do prawdy oraz język skory do oszczerstw ( i takiego go sobie Ameryka wybrała) , zaś odchodząca wiceprezydent liczy się ze słowami i z faktami (co w niczym jej nie pomogło). Jemu kłamstwa i brednie uchodzą na sucho; jej konfabulować nie było wolno. Tym bardziej więc atak na Trumpa jako rzekomego faszystę, albo i kryptonazistę, był ruchem złym, desperackim, może nawet zwiastującym porażkę kandydatki Demokratów. Co gorsza, był nieskuteczny.
W mediach odbył się krótki proces poszlakowy. Cytowano dawną wypowiedź J.D. Vance’a o potencjalnym amerykańskim Hitlerze, wspomnienia byłych podwładnych, nazywających Trumpa faszystą oraz jego domniemane słowa, że Hitler miał dobrych generałów i robił też trochę dobrych rzeczy. Ta ostatnia fraza brzmi jak złota myśl rzucona przy rodzinnym obiedzie przez wujka antysemitę. Na podstawie rzeczonych poszlak generał Kelly orzekł, a Kamala się pod tym podpisała, że (to wszystko cytaty) Trump mieści się w ogólnej definicji faszysty, gdyż z pewnością jest na skrajnej prawicy, z pewnością jest autorytarny i podziwia ludzi, którzy są dyktatorami.
Faktycznie, charakterystyka z grubsza do Trumpa pasuje, tyle że to nie jest ogólna definicja faszyzmu. Brakuje w niej istotnych elementów. Encyclopedia Britannica wymienia jeszcze takie: skrajny zmilitaryzowany nacjonalizm, odrzucenie demokracji elekcyjnej, wiarę w naturalną hierarchię społeczną i w rządy elity, dążenie do zbudowania Volksgemeinschaft, czyli ludowej wspólnoty, w której interesy jednostki będą podporządkowane dobru narodu.
Donald Trump oświadczył, że nie jest nazistą. Ba, jest wręcz przeciwieństwem nazisty. Na tym medialny proces się skończył. Wygasł bez śladu, jakby go w ogóle nie było. Jak to możliwe wobec tak poważnego oskarżenia ? A zwyczajnie, bo to żadne poważne oskarżenie, tylko poręczna pałka. Ona nie służy nawet do walenia przeciwnika po łbie; wystarczy nią przeciągnąć po parkanie jego posesji, żeby go zirytować i narobić hałasu.
Zarzut faszyzmu na zmianę z nazizmem rzuca się lekką ręką i tak samo łatwo odrzuca. Waży on bowiem niewiele, gdyż stracił swój ciężar gatunkowy. Zbanalizował się, jak same te pojęcia. Nadużywane, spłycane, ośmieszane – a więc i oswajane – przez skecze i komiksy, przez filmy w rodzaju niemieckiego „Jojo Rabbit”, polskiej „AmbaSSady”, rosyjskiej komedii „Hitler kaput” czy nawet amerykańskich „Bękartów wojny” . Ku uciesze gawiedzi portrety politycznych liderów pojawiają się w internetowych memach albo na okładkach pism z domalowanym wąsikiem i lewostronną grzywką. Te same znaki szczególne Führera czeski producent umieszcza na butelce kefiru i nadaje napojowi nazwę-kalambur: Kefirer.
Ukraińcy krzyżują Putina z Hitlerem i otrzymują Putlera. On się im odgryza rzucając na wiatr Historii zdania o faszystach z Kijowa. Wiatr jest wciąż za słaby, żeby je wszystkie zdmuchnąć razem z Putlerem, więc coś w obiegu zostaje. Na przykład wieści o Zełenskim, który kolekcjonuje artefakty ze swastyką i właśnie kupił limuzynę wodza III Rzeszy. Na Bliskim Wschodzie już nie tylko Erdogan, już nie tylko Palestyńczycy porównują Netanjahu do Hitlera; robią to również niektórzy izraelscy Żydzi. Nowych wcieleń Hitlera szuka się nie tam, gdzie rzeczywiście można znaleźć jego pogrobowców, choćby na pielgrzymkach w bawarskim masywie Untersberg.
Skrajna lewica ocenia, kto – choćby stał w miejscu – zrobił o jeden krok w prawo za daleko. Zaraz odmalowuje go jako faszystę, niezmywalną farbą. Po drugiej stronie lustra swój labeling uprawiają ekstremiści z prawicy rozdając etykietki komunisty. Bo łatka komucha to już nie to samo; to drwina i pogarda z lekkim dodatkiem niepokoju, ale bez strachu. Podobnie jest z naziolem, czyli szkodliwym dewiantem, psycholem i złolem, który może kiedyś przepoczwarzy się w nazistę, na razie jednak budzi jedynie odrazę i politowanie, a nie trwogę.
No to może Kamalę przypisać do komuchów, a tego, co ją pokonał – do nazioli? Chyba też nie. Jej nie przyjąłby do klubu Bernie Sanders. Zaś Trump, zredukowany do rozmiaru małego politycznego chuligana, nie mógłby przecież uczynić Ameryki znowu wielką.