Wiosna w Kordobie zwykle jest ciepła, tym razem jednak przesadziła. Prawie 40 stopni w końcu kwietnia. Nie myliła się Aemet, hiszpańska agencja meteo, ostrzegając odpowiednio wcześnie, że morderczy upał przygniecie południe kraju. A Andaluzyjczcy wściekaję się na meteorologów. Że łajdacy, spiskowcy klimatyczni, że to oni winni spiekocie. Ot i nagroda za głoszenie prawdy. Dziewięć wieków wcześniej w Kordobie żyli wielcy myśliciele Majmonides i Averroes. Żyd i Arab. Obu wygnano z miasta za niepoprawność filozoficzną. Wprawdzie to był jeszcze kalifat, ale to też są dzieje Hiszpanii. Ona zaś wzięła się za stawianie pomników obu mędrcom dopiero po setkach lat. Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej? Norwid, sam opuszczony, upominał się o innych, co nie doczekali wdzięczności za życia. O Dantego, Kolumba, księcia poetów de Camõesa, o Mickiewicza. Czemu tak trudno w porę powiedzieć “dziękujemy” ludziom, którzy na to zasługują?
Za to nieraz, kiedy akurat warto byłoby się zastanowić, a przynajmniej poczekać, wyrazy wdzięczności pojawiają się lekko, łatwo i pośpiesznie. Najwyższe niemieckie odznaczenie państwowe – Krzyż Wielki Specjalnego Wykonania – dla byłej Frau Kanzlerin. Jak dla gigantów: Adenauera i Kohla. Niemcy odwdzięczają się Angeli Merkel za lata zamożnej beztroski, za odzyskanie narodowej pewności siebie, chyba nawet pychy. Jakby wobec tych zysków tylko nieznacznymi niedogodnościami były, zawinione przez nią, kryzys migracyjny, rezygnacja z energii atomowej i wepchnięcie Niemiec w rosyjskie sidła. W dodatku fiasko polityki wobec Moskwy, naiwnego konceptu Handel durch Wandel, Merkel kwituje rozbrajającym wyznaniem: owszem, nie udało mi się, ale to nie dowód, że nie należało próbować. Jak pamiętamy, Gierek też chciał dobrze, a Konrad Mazowiecki jeszcze lepiej.
O obowiązku podziękowań nie zapomniał – bo zapomnieć mu nie wolno – Olaf Scholz. 78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone spod tyranii narodowego socjalizmu – pisał kanclerz na Twitterze – i zawsze będziemy za to wdzięczni. Przypuszczalnie jest to bardzo niewdzięczny rodzaj wdzięczności. Należnej komuś, kto wykonał ważną robotę za ciebie. Bo nic nie wskazuje na to, żadne źródła historyczne, żadne spiski von Stauffenbergów, żeby przed ośmioma dekadami Niemcy sami kwapili się do “wyzwolenie spod tyranii”. Do pozbycia się Hitlera – może tak. Ale nie III Rzeszy z jej systemem i zdobyczami . Ona była wtedy ich, z gruntu i do głębi ich.
Tak jak z gruntu rosyjski jest raszyzm. Idea i praktyka, którą – odmieniając tytuł słynnej pracy Jana Kucharzewskiego – dałoby się określić jako drogę powrotną od czerwonego caratu do białego. W pierwszą rocznicę otwartej napaści Rosji na Ukrainę Wołodymyr Zełenski mówił, że ta wojna musi się zakończyć zwycięstwem nas wszystkich, za które także przyszłe pokolenia Rosjan nam podziękują. Otóż nie, nie podziękują. Zełenskiemu ( i nie tylko jemu) marzy się zwycięstwo oznaczające nie tylko upadek Putina, lecz również rozpad Federacji Rosyjskiej. Słowem: finis Rossiae. Dla przytłaczającej większości Rosjan, przeświadczonych o perfidii i niewdzięczności innych narodów, które przecież tyle Rosji zawdzięczają, to dopiero byłaby niegodziwość. Zresztą Zachód wcale tego nie chce.
Wystarczy, że jeśli Merkel nie wyszło, to nie wyszło również Putinowi. Zamiast osłabienia NATO – jego wzmocnienie. Zamiast zniewolenia Ukrainy – jej heroizacja. Jej silne (czy aby nie za silne?) upodmiotowienie. Zełenski za to Putinowi nie podziękuje. A czy ma być mu wdzięczny za nienawiść do Rosjan i wszystkiego, co rosyjskie, jaka na pokolenia zjednoczy Ukraińców? Kijów dziękuje aliantom za pomoc, nie przestając o nią prosić. To nie jest komfortowa sytuacja ani dla wyrażającego wdzięczność, ani dla przyjmujących te wyrazy, nie zawsze w pełni zasłużone. Niektórzy dziękują wobec tego Ukrainie, że stała się tarczą i przedmurzem… Kto wie, co jedni i drudzy myślą naprawdę? Nie dziękuj, wyznam ci szczerze. Pierwszy bym strzaskał pałkę na twej głowie, gdyby nie dzieci pacierze. Mickiewicza nie z przypadku nazwano wieszczem.