Fot: FB/Eurovision Song Contest
16 marca 2024

Koncert narodów

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Na co dzień gospodarz programu „Dzień na świecie” w telewizji Polsat News. W Raporcie autor cyklu felietonów „Świat z boku”.

Kontakt: grzegorz.dobiecki@raportostanieswiata.pl

Fot: Tomek Sikora

W Warszawie podobno leje, ludzie tam też jakoś krzywo patrzą, no ale towarzysze czekają, wizyta w Polsce ważna. Ona przecież tyle mu zawdzięcza, эта Польша; trzeba lecieć. I Leonid Breżniew poleciał. Na Okęciu kamery ustawione do transmisji z powitania, z powodu deszczu przylot się jednak opóźnia. W telewizji coś trzeba pokazać, zwykła plansza już nie wystarczy, nie te czasy. Jest dobre czekadełko: taśma z Zespołem Pieśni i Tańca “Mazowsze”, folklor słuszny i bezpieczny. Otóż nie zawsze. Breżniew zaraz wyląduje, a tu z telewizorów płynie ludowa przyśpiewka: i choć padało, choć było ślisko, to się przywlekło to świniorzysko. Sabotaż, prowokacja, koniec świata.

Warszawskiej anegdoty najpewniej nie znają dyrektorzy EBU, Europejskiej Unii Nadawców. Zachowują się niemniej tak, jakby znali i nawet wyciągnęli z niej właściwe wnioski – tyle że nieraz brak im konsekwencji. Co roku EBU patronuje festiwalom Eurowizji. I już na etapie preselekcji zgłaszanych piosenek – zgodnie z regulaminem – usiłuje wyczyścić tę imprezę z wszelkich akcentów międzynarodowo podejrzanych. Dążenie do internacjonalnej poprawności nie oznacza przecież osiągnięcia politycznej aseptyczności. To niemożliwe, wystarczy popatrzeć na głosowanie: słynne United Kingdom – eight points, Royaume Uni – huit points. Zasady punktacji niby się zmieniły, jednak wciąż dochodzi do manifestacji niechęci albo sympatii, skądinąd zrozumiałych.

Turcja niech nie liczy na głosy z Armenii. Najpiękniejsza piosenka serbska dla Chorwatów będzie paskudna – i nawzajem. Skandynawowie trzymają nordycką sztamę. Grecja nie zawiedzie Cypru (Cyprus – twelve points, Chypre – douze points). Tu zaskoczeń raczej nie ma; gorsze są kłopotliwe incydenty, niepożądane wizje ukazujące się pod szyldem Euro. Pierwszym takim zajściem był bojkot festiwalu przez Grecję w proteście przeciwko udziałowi Turcji, która w 1975 roku dokonała inwazji na Cypr. Gdy rok później Grecja wróciła na scenę, zeszła z niej z kolei Turcja.

Ekscesy ostatnich lat inspiruje już głównie, nawet bezwiednie, Władimir Putin, a sekunduje mu Alaksandr Łukaszenka. Podczas ostatniej edycji festiwalu Chorwaci ucharakteryzowani na psychopatycznych wodzów straszyli Apokalipsą; jej zwiastunem był traktor. Odczytano w tym aluzję do pojazdu, jaki dyktator z Mińska podarował na urodziny dyktatorowi z Moskwy. Dwa lata wcześniej EBU nie dopuściła do konkursu białoruskiej grupy Gałasy ZMesta śpiewającej: już ja cię nauczę moresu. Zdaniem preselekcjonerów był to polityczny protest-song, czyli gatunek niedozwolony. Podobny zarzut wykpiła w 2007 roku ukraińska drag queen Wierka Serdiuczka. Szlagwort jej utworu – Lasha Tumbai – brzmiał w uszach weryfikatorów jak Russia Goodbye, Wierka wyjaśniła jednak, że jest to mongolska nazwa bitej śmietany. Zajęła drugie miejsce. Minął rok, Rosja najechała Gruzję. Na następny festiwal Gruzini zgłosili dyskotekowy hit z refrenem We don’t wanna put in. Eurowizyjna komisja poprawności nakazała im albo zmienić słowa, albo zaproponować inną piosenkę. Odrzucili oba żądania, wycofali się z zawodów.

Największy sukces odniosła Dżamała, krymska Tatarka, reprezentantka Ukrainy. Wygrała festiwal w 2016 roku, dwa lata po ruskim Anschlussie półwyspu. Jej piosenka tekstem, choreografią klipu i samym tytułem – 1944 – nawiązywała do stalinowskich wysiedleń Tatarów. EBU nie odważyła się zdyskwalifikować utworu, chociaż Rosja podniosła raban. Moskwa zagroziła też, że za rok zbojkotuje festiwal w Kijowie. Tymczasem to Ukraina nie wpuściła piosenkarki z Rosji, faktycznie wykluczając wtedy ten kraj z konkursu Eurowizji. EBU zrobiła to formalnie dopiero w 2022 roku; Białoruś wyrzucono rok wcześniej. Obie decyzje – jak najbardziej słuszne – były też jak najbardziej sprzeczne z zasadą apolityczności festiwali.

I jest jeszcze przypadek Izraela. Siedemnaście lat temu, gdy prezydent Iranu Ahmadineżad groził Państwu Żydowskiemu unicestwieniem i rozglądał się za bombą atomową, nie było zastrzeżeń do izraelskiej piosenki Push the Button. Strofom nie chcę umierać, nie chcę eksplodować przypisano wymowę uniwersalną i wolną od politycznych konotacji. Zupełnie inaczej niż w tym roku, kiedy dwie kolejne festiwalowe propozycje Izraela EBU uznała za zakazane piosenki. Nie pomogły zmiany tekstu. Najpierw October Rain, potem Dance Forever kojarzyły się z masakrami i gwałtami Hamasu z 7. października. Inaczej bowiem być nie mogło. Obie piosenki były właśnie o tym.

O tym jest również trzeci utwór, Hurricane, dopuszczony do udziału w festiwalu, z wideoklipem już zamieszczonym w oficjalnej selekcji. Jeśli słowa piosenki nie są dostatecznie jasne, wątpliwości nie pozostawia choćby drzewo oliwne zwisające nad głowami tancerzy korzeniami do góry. To odwrócony symbol Brygady Golani, najsłynniejszej jednostki Izraelskich Sił Obronnych.

Dlaczego jednak po odrzuceniu przez EBU pierwszej piosenki Izrael nie trzasnął drzwiami, jak onegdaj Gruzja? Dlaczego temperował kolejne teksty i godził się na ustępstwa, chociaż w innych negocjacjach nie spuszcza z tonu? Dlatego, że tak nakazał sam prezydent Icchak Herzog. W sytuacji – powiedział – kiedy wrogowie chcą nas wykluczyć z koncertu narodów, nie możemy sobie pozwolić na nieobecność nawet na tej małej scenie. Prezydent nie wziął tylko pod uwagę, że na tej scenie inni mogą nie zechcieć stanąć obok Izraela.

Posłuchaj

Posłuchaj również

19 lipca 2025

Hiszpania mniej znana

19 lipca 2025

Familiada

12 lipca 2025

Czy Polska powinna dokumentować zbrodnie rosyjskie w Ukrainie?

-10
+10
00:00
/
00:00