Pierwsze słowa pierwszego taksówkarza w Tbilisi: ruskie prezidienta wam ubili. Rozpoznał język turystów i zaraz wiezie na ulicę Lecha Kaczyńskiego, róg Ronalda Reagana. A tam na murze polityczno-kryminalna aluzja. Filmowy afisz pod tabliczką z nazwiskiem polskiego patrona ulicy. Akurat pod nią. Na afiszu aktor z pistoletem: czyżby Gruzini i w ten sposób podpisywali się pod tezą o zamachu ? No skąd, to przypadek; wtedy – bo to scena sprzed kilku lat – afisz był aktualny, za tydzień pewnie zastąpili go nowym.
Tabliczki nie zmieniają. Gruzja pozostaje wdzięczna Lechowi Kaczyńskiemu za wyprawę prezydentów w 2008 roku, która miała zatrzymać rosyjskie czołgi. Bo w końcu co miałoby być kryterium nanoszenia na plan miasta nazwisk cudzoziemców? Wdzięczność oraz uznanie, niemniejsze niż dla słynnych krajowców i niekoniecznie podzielane przez inne nacje.
Dlatego Sofia ma ulicę Aleksandra II – Cara Oswobodziciela, a Prisztina Bulwar Billa Clintona. Warszawa Plac Wilsona, a Breda Generaal Maczekstraat. Uznanie i wdzięczność bywają jednak nakazane. W ten sposób do historii miast na wschodzie i w środku Europy przechodzili, potem z niej wypraszani, ich czerwonoarmijni wyzwoliciele. To dlaczego ich plac i pomnik przetrwały w Wiedniu? Bo – jak można tam usłyszeć – Austriacy bardzo dziękują sowieckim żołnierzom za to, że przyszli i pokonali nazistów, ale jeszcze bardziej za to, że nie zostali na dłużej.
W latach 60. ubiegłego wieku w demoludach zaroiło się od ulic dedykowanych pierwszemu premierowi niepodległego Konga. Nieszczęsny Patrice Lumumba był wykorzystywany przez proletariacki internacjonalizm nawet pośmiertnie. Motywy polityczne, choć raczej o obronno-zaczepnym niż prawdziwie prowokacyjnym charakterze, stały przecież i za warszawską decyzją sprzed trzech dekad. Wówczas rondu w pobliżu Alej Jerozolimskich nadano imię Dżochara Dudajewa, prezydenta Czeczenii zabitego przez Rosjan. Ambasada protestowała, mimo że rondo daleko od jej pałaco-bunkra. Dużo później i już dużo poważniej zagrali Rosjanom na nerwach ojcowie Pragi, Wilna, Kijowa i Waszyngtonu tak przemianowując parcele, przy których stały rosyjskie ambasady, żeby nie było żadnych wątpliwości co do wymowy tego aktu. Stolica Czech była bodaj pierwsza: zmieniła Plac pod Kasztanami na Plac Borysa Niemcowa.
Ale nie tylko Rosja i jej zagraniczne placówki stawały się celem topograficznej partyzantki. Niedawno, kiedy Amerykanie bombardowali Turcję sankcjami gospodarczymi, ich ambasada w Ankarze nie zmieniając lokalizacji zmieniła adres. Znalazła się raptem przy ulicy Malcolma X., afroamerykańskiego idola, historycznego lidera organizacji Naród Islamu. Nie żeby Turcja szczególnie tę postać czciła; wystarczyło, że dla władz USA nie był i nadal nie jest to bohater z narodowego panteonu. Z kolei w Paryżu zrodził się obywatelski pomysł zamiany tabliczek z nazwą Avenue de Lamballe, przy której ma siedzibę ambasada Turcji, na Rue du Génocide des Armeniens , ulicę Ludobójstwa Ormian. Pomysł nie został jednak przekuty w czyn.
Inaczej niż w Budapeszcie. Tutaj zresztą wyrafinowanie politycznej motywacji osiągnęło poziom najwyższy. Nie tylko bowiem oddano cześć zagranicznym ofiarom prześladowań, nie tylko napiętnowano reżim, za te prześladowania odpowiedzialny, ale jeszcze – a może przede wszystkim – pokazano środkowy palec rodzimemu przywódcy, który z tym reżimem wchodzi w konszachty. Otóż władze Budapesztu, opozycyjne wobec rządów demokracji nieliberalnej, nadały nowe nazwy ulicom okalającym teren, na którym miałby stanąć – niechciany przez mieszkańców, a promowany przez Viktora Orbana – kampus chińskiego Uniwersytetu Fudan. Patronami ulic są teraz Dalajlama XIV, Ujgurscy Męczennicy i Wolny Hongkong.