Fot: Javier García / Unsplash
2 października 2021

Kto daje i odbiera…

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Dziennikarz, publicysta gospodarz programu „Dzień na świecie” w Polsat News.

Historia kanalizuje życie przeszłości i wiele sławionych czynów spuszcza do ścieków. Zdanie nie brzmi archaicznie, chociaż wyszło spod pióra Aleksandra Świętochowskiego dobre sto lat temu. Można by je jednak zaktualizować obserwacją, że nowoczesna infrastruktura Historii umożliwia również ruch w drugą stronę: ze ścieku do źródła. Jednym torem ze szczytu rankingów chwały spadają – jako łotry – dawni bohaterowie; korytarzem równoległym wzbijają się w górę herosi nowomianowani – niegdysiejsi szubrawcy. Co ciekawe, możliwe są upadki i wzloty doświadczane przez tę samą postać, i to niejeden raz. W mniejszym stopniu dotyczy to nieobecnych, choćby od niedawna. Jak już runą z pomnika, prędko na cokół nie powrócą (czy nigdy – tego lepiej nie przesądzać). Osobę żyjącą opinia publiczna i jej kreatorzy potrafią wciągnąć na piedestał, po czym z niego zepchnąć, by wkrótce znowu przywrócić jej utracone miejsce. Decyzje są doraźne, zależą od okoliczności. Zapadają szybko, wewnętrzna sprzeczność ich nie osłabia.

Dopóki Aung San Suu Kyi była niezłomną opozycjonistką, więzioną przez reżim, zasługiwała na najwyższe uznanie, które znalazło wyraz w Pokojowej Nagrodzie Nobla. Kiedy już jednak współrządziła Birmą – faktycznie będąc nadal zakładniczką armii – spadła na nią odpowiedzialność za prześladowania muzułmańskich Rohindżów, spadło więc i odium infamii. Petycję o odebranie Damie z Rangunu pokojowej nagrody podpisały setki tysięcy ludzi, nie przejmując się noblowskim regulaminem. Skądinąd, gdyby dopuszczał on możliwość odbierania przyznanych dyplomów, urosłaby zapewne cała góra stosownych wniosków, między innymi w sprawie Baracka Obamy. Gdy pani Suu Kyi  pokonała generałów w wyborach, a ci znowu odebrali jej wolność, zarzuty pod jej adresem poszły w niepamięć; powrócił szacunek.

Pokojową Nagrodą Nobla uhonorowano również premiera Etiopii, Abiy Ahmeda Alego, za zakończenie długiej, wyniszczającej wojny z Erytreą. Jak celnie zauważył Wojciech Jagielski, Abyi nie kupił sobie tego wyróżnienia ani nie zgłosił się do castingu; jego kandydaturę przedstawiło i zaakceptowało szacowne grono Europejczyków. Winno więc wiedzieć nieco lepiej, kogo nagradza – i nie posiadać się niedługo później ze zdumienia i oburzenia, że ten sam premier Etopii prowadzi wyniszczającą wojnę w Tigraju. Być może odzyska międzynarodowy mir, gdy w zbuntowanej prowincji zaprowadzi pokój, mniejsza za jaką cenę.

Paul Rusesabagina, pierwowzór bohatera filmu “Hotel Ruanda”, został skazany w Kigali na 25 lat za terroryzm. Wcześniej nieznany, po tym filmie zasłynął jako wybawca setek Tutsich z rąk morderców Hutu, a sam się z Hutu wywodzi. George W. Bush udekorował go Prezydenckim Medalem Wolności. Później, zaangażowany politycznie przeciwko coraz bardziej policyjnym rządom Paula Kagame w Rwandzie, Rusesabagina miał być zamieszany w zamachy na funkcjonariuszy reżimu. Znaleźli się też Tutsi, którzy kwestionowali jego chlubne czyny. Rodzina twierdzi, że wszystko to pomówienia, a ciężki wyrok to bezprawie. Niemniej wizerunek bohatera jest już oszpecony, miejsce na cokole wydaje się stracone. Niewykluczone, że status więźnia politycznego pozwoli je odzyskać.

I jeszcze inna postać, inne okoliczności, inne motywy. Lech Wałęsa. Dziś odzierany z legendy przez ludzi, którzy swego czasu stali u jego boku przeciwko tym, co teraz znowu chcą go mieć za symbol, chociaż wtedy nim gardzili… Ostrożnie więc z doraźnymi osądami. Bo – jak u Roberta Louisa Stevensona – w doktorze Jackyllu może siedzieć Mr Hyde. Bo – jak u Tyrmanda – zły może być dobry. Ostrożnie z przyznawaniem i pozbawianiem zaszczytów. Bo wiadomo, kto się w piekle poniewiera.

Posłuchaj

Posłuchaj również

12 kwietnia 2025

Renesans energii nuklearnej

12 kwietnia 2025

Poradnik ciułacza

5 kwietnia 2025

Protesty w Serbii

-10
+10
00:00
/
00:00