Fot: Curioso Photography / Unsplash
2 lipca 2022

Którędy do władzy

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Na co dzień gospodarz programu „Dzień na świecie” w telewizji Polsat News. W Raporcie autor cyklu felietonów „Świat z boku”.

Kontakt: grzegorz.dobiecki@raportostanieswiata.pl

Fot: Tomek Sikora

Lenin twierdził, że państwem może rządzić kucharka. Jeżeli chciał w ten sposób wyrazić uznanie dla ludu pracującego, to mu się nie udało; tym bardziej nie był to wyraz szacunku dla państwa. Leninowskie koncepty wciąż jednak znajdują chętnych do wdrożeń. We Francji elektorat radykalnej lewicy wybrał do parlamentu panią Rachel Keke, która pochodzi z Senegalu i sprząta w hotelu. Ciężka i źle płatna praca fizyczna jej nie degraduje ani nie uwłacza godności, niemniej w republice równości pani Keke sprząta w hotelu właśnie dlatego, że pochodzi z Senegalu. Jako posłanka zapowiada, że teraz weźmie się za porządki w państwie.

Platon, myśliciel reakcyjny, idealne państwo pojmował jako timokrację: rządy wykształconych filozofów kierujących się wyższymi uczuciami. Ale też kontrolujących z góry warstwy podległe, czyli podlejsze. Współcześnie platońskim kryteriom selekcji kadr rządzących sprostałby być może premier Czech – Petr Fiala, piękny umysł. Profesor Fiala sprawuje władzę w znacznej mierze dlatego, że pochodzi z wydziału filozofii Uniwersytetu Masaryka.

Proszę wstrzymać ogień: zestawienie Keke-Fiala nie jest demagogicznie nakreśloną alternatywą. To tylko ekstremalne modele poglądowe. Między nimi rozciąga się cała sieć dróg wejścia na orbitę władzy. Chociaż, po prawdzie, tak znów bardzo się nie rozciąga: sprawdzonych szlaków jest nie więcej niż tuzin. Najbardziej banalnym pozostaje kariera zawodowego polityka, rozpoczęta w partyjnej młodzieżówce. Pnąc się w strukturze ku górze, aparatczyk przechodzi przemiany, z których nieraz nie zdaje sobie sprawy. Osobliwie cnotę patriotyzmu z wolna zastępuje u niego partiotyzm. Przykładów wszędzie pełno.

Ciekawsze są drogi pozapartyjne, jakkolwiek najczęściej i tak prowadzą pod szyld jakiegoś stronnictwa, bo wolnego strzelca w polityce odstrzelić łatwo. Chyba że zdąży założyć własny obóz. Z natury rzeczy sprawnie robią to wojskowi, zwłaszcza wybitni dowódcy, jak de Gaulle, Piłsudski albo Tito. Mniej wybitni, za to nie mniej ambitni, wolą szybki marsz na skrót przez pucz. W niektórych krajach wręcz sobie tę ścieżkę upodobali, by wspomnieć Tajlandię, Pakistan czy ostatnio Mali. Ameryka Łacińska już tego zwyczaju nie kultywuje, tam natomiast wciąż potrafi się wedrzeć do polityki tak zwany człowiek z ludu, jak Evo Morales w Boliwii. Polskim Moralesem był Andrzej Lepper. Szczególną emanacją ludu są związki zawodowe, też dobra odskocznia. Przykłady: Lula da Silva, Lech Wałęsa, Morgan Tsvangirai w Zimbabwe.

Związkowiec, ma się rozumieć, przejawia aktywność, lecz to jeszcze nie znaczy, że jest “aktywistą”. Okropne słowo zastąpiło w polszczyźnie skompromitowanego “działacza”; doskonale pojemne daje się wypełnić wszelką treścią. Aktywistów polityka wchłania prędzej czy później. Nawet jeśli się tego wypierają, politykami stali się już Greta Thunberg czy Jan Śpiewak. Eric Zemmour był aktywistą-publicystą tak bardzo aktywnym, że aż zapragnął zostać prezydentem. Ludziom o podobnym powołaniu i temperamencie sprzyjają czasy trudne. Dziejowe burze to zaś czas dzieci rewolucji, które zjadają własną matkę. Takimi byli Fidel Castro i Cohn-Bendit, “Czerwony Danny” z paryskiego Maja 68. Taki jest – acz pod zupełnie innym sztandarem – Viktor Orban.

Bramy do władzy, także w demokracjach, łatwiej się uchylają przed dziedzicami rodów od dawna obecnych w polityce. Mechanizm dynastyczny niósł Kennedych w Ameryce, kolejnych Mitsotakisów i Papandreu w Grecji, w Peru – Keiko Fujimori, w Kenii – Kenyattę juniora, na Filipinach prezydent znowu nazywa się Marcos. Z kolei celebrytów show-biznesu i sportu wynosi na polityczne wyżyny przekonanie, dzielone zresztą przez nich samych, że sukcesy z tamtych dyscyplin powtórzą i w tej nowej. Raz się to sprawdza, raz nie. Reagan i Zełenski stanęli – i to jak! – na wysokości zadania, włoski komik Beppe Grillo okazał się nieporozumieniem. Mieliśmy Paderewskiego, mamy Kukiza. Trump, przypadek osobny, to jednak raczej biznes, niż show. A ze sfery pieniądza pochodzi cała sfora polityków. Na byłych bankierów nastała wręcz moda. Prezydent Francji, premier Włoch, szef rządu RP. Co ciekawe, oni uporczywie przypisują sobie misję Robin Hooda, chociaż nie mogą nie wiedzieć, że lud widzi w nich ciągle banksterów.

Posłuchaj

Posłuchaj również

12 kwietnia 2025

Renesans energii nuklearnej

12 kwietnia 2025

Poradnik ciułacza

5 kwietnia 2025

Protesty w Serbii

-10
+10
00:00
/
00:00