Przed wojną było lepiej. Josep Borrell, unijny kierownik od zagranicy, potwierdzi. On od Putina dostał tylko prztyczek. Bo przecież bardzo nie zabolało wyrzucenie z Moskwy kilku eurodyplomatów w trakcie wizyty ich przełożonego. I Borrell nie zamienił się w drink Jamesa Bonda: był zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Antonio Guterres, gensek z oenzetu, już nie zaznał kremlowskiej łagodności, przyjechał za późno. Kiedy wracał, Putin posłał za nim do Kijowa parę rakiet. Tu sprawdził się przepis Iana Fleminga. Jestem w szoku, powiedział Guterres, ale kontenansu nie stracił. Nic a nic niezmieszany, choć mocno wstrząśnięty przyznał, że do Moskwy wybrał się nadaremnie. Jakby wcześniej nie wiedział, że inaczej być nie mogło, skoro także jego Organizację od dawna toczy ruski czerw.
To taki robal, co zżera wiarygodność, wywołuje putinflację i polityczny ropień, wpędza w gazofilię i rusoholizm. Tym, co mieli się za stanowczych, każe raptem makronizować; po ukraińsku “makronyty”. Czyli bardzo się przejmować ciężką sytuacją i nic nie robić, by ją zmienić. Chociaż niezupełnie, przecież pewne próby są. Odbywają się różnymi drogami – pod warunkiem, że wszystkie drogi prowadzą do Moskwy. Zwłaszcza z Rzymu. Żeby nie pomylić szlaku , najlepiej kierować się słuchem. Iść tam, skąd dobiega charakterystyczne szczekanie. Tam, gdzie ujada NATO. I już nawet sporo ujadło; w dodatku szwedzkie i fińskie owieczki zaczynają się przepoczwarzać w wilczury. Być może z maleńkiego Watykanu trudno to dostrzec.
Z wielkiej Brazylii widok wyraźniejszy. Lula, prezydent były, a może i przyszły, zauważył, że pewien obecny szef państwa nałogowo przemawia z ekranu w zagranicznych parlamentach. Więc Lula mu mówi ( w wywiadzie dla “Time’a”): mój chłopcze, jesteś niezłym komikiem, ale nie można robić wojny tylko po to, żebyś ty dobrze wypadał w swoim przedstawieniu. Lula uważa, że Zełenski jest tak samo winien, jak Putin. A jeśli Zachód wciąż chwali i dopinguje Ukraińca, to Ukraińcowi się wydaje, że jest lepszy niż Rosjanin. Że jest w ogóle najlepszy. Właściwie lewicowy radykał z Brazylii mógłby służyć za głos Watykanu, skoro biskup Rzymu upowszechnia narrację Kremla. Ale nie, takich roszad nie będzie, Putin nie zamieni Pieskowa ani Zacharowej nawet na papieża, jeszcze by mu zaczął wspólne modły rosyjsko-ukraińskie odprawiać. Maria Zacharowa chciała tylko wspólnoty barszczu, jednak zachłanne Ukrainki nawet tego odmówiły. A że Ukraina jest im droga jak barszcz, więc “operacja specjalna” była konieczna.
Nie potrafi jej przerwać zawzięty operator call center z Pałacu Elizejskiego. Z Kremlem konferuje mu się niełatwo, dla Ukrainy pożytek z tych rozmów żaden, on sam – Macron – czerpie z tego jednak pewną korzyść. Zanim przyjdzie mu się użerać z lewackim premierem Melenchonem (a niewykluczone, że przyjdzie), przynajmniej lepiej pozna jego mistrza. Od którego tymczasem coraz bardziej się oddala kanclerz, który przecież – wzorem byłego kanclerza – powinien do Putina lgnąć. Z tygodnia na tydzień Scholz coraz bardziej wyklina na Moskwę, coraz więcej pomocy i broni obiecuje Ukrainie. A jak na chwilę przestaje, to zza Odry przyjeżdża zaraz surowy spowiednik, ojciec Mateusz, i dobiera się do niemieckiego sumienia. Tylko patrzeć, jak Scholz własnoręcznie zatka tę najgorszą północną gazrurę. Pamiętać też jednak warto ekspertyzę Jonasza Kofty, wyśpiewaną przez Jerzego Stuhra: nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać.