W upadłym państwie wszystko się sypie, kryzys włazi w każdą szczelinę, rozpycha się i zamienia ją w potężną dziurę. W Libanie zrobił nawet wyrwę w czasie. Godziny wypowiedziały posłuszeństwo cyferblatom. Zegarmistrze, słudzy Chronosa, byli bezradni. Na kilka dni ubezwłasnowolnili ich przywódcy religijni, słudzy polityki. Sprywatyzowali czas na swoje potrzeby, właściwie go skomunitaryzowali. Libańscy chrześcijanie powitali wiosnę przestawieniem wskazówek o godzinę do przodu. Muzułmanie nie, bo ich zwierzchnicy uznali, że wydłużyłoby to ponad miarę czekanie na iftar, wieczorny posiłek po całodniowym poście. Nastał bowiem ramadan, a w islamie to czas szczególny.
A czy w ogóle jest czas ogólny? Czy kalendarz juliański i gregoriański, perski, chiński i hebrajski, kalendarz liturgiczny i kalendarzyk małżeński odmierzają te same dni? W Australii, gdzie ludzie chodzą do góry nogami, jest następny dzień, gdy u nas trwa poprzedni. Bliska osoba mówi z tamtej oddali przez Skype’a, jakby grała w filmie “Interstellar”: widzisz, ja żyję w twojej przyszłości.
Gdyby do sytuacji w Libanie przyłożyć Szczególną Teorię Względności, można by uznać, że nastąpiła polityczna dylatacja czasu: jego pomiar w różnych systemach odniesienia dał różne wyniki. Einstein się nie mylił, już prędzej nie miał racji Heraklit ze swoim pantha rhei, z rzekomą niemożnością dwukrotnego wejścia do tej samej rzeki. Niektórzy potrafią wchodzić nawet częściej; niektórym nie wszystko płynie. Raz tylko dany ci czas / ani on twój ani czyj – śpiewał kiedyś z huśtawki Jacek Kleyff. Znowu błąd. Po latach koryguje go Męskie Granie: w końcu mam swój czas / to chyba dobry moment. Niektórzy zatrzymują go na dłużej, nieraz nawet na własność.
Hinduizm postawił na gospodarkę cyrkularną, w której czas podlega recyklingowi, a nie przeterminowaniu. Reinkarnacja to nie żadna podróż w czasie, tylko kolejne rundy po jego obręczy, wirującej w tym samym miejscu, bez ustanku. W zachodniej cywilizacji czas stał się zaś artykułem jednorazowego użytku. W swoim linearnym biegu płynie na stracenie, żaden Proust go nie odszuka. Zła godzina jest, a więc musi minąć. Szymborska cieszy się, że to jest piękne. Czy koniec dobrej godziny też ma zachwycać?
Zapanować nad czasem, ujarzmić go albo chociaż oswoić. Odwieczne marzenie i wciąż powtarzane próby. W ryzy miały go wziąć trzy litery: GMT. Związek Radziecki produkował zegarki najszybsze na świecie. Konceptualista Roman Opałka postanowił namalować czas; zostawił tylko rzędy cyfr na płótnie. Fotografom i sennym miasteczkom wydaje się, że za ich sprawą czas staje w miejscu. III Rzesza brała rozpęd na tysiąc lat. Skromnie, bo Kim Dzong Un planuje rządy swojej partii, czyli swego rodu na lat osiem tysięcy; wprowadzał już także własną strefę czasową. Samozwańczy zegarmistrze światła legitymizowani przez elektoraty pakują czas do wora z innymi łupami wyborczymi. Raz zdobytej władzy nie zamierzają oddać nigdy. Dzisiaj Zeitgeist im sprzyja. Konserwatysta i progresista nie zgadzają się na dzisiaj. Jeden chce, żeby było wczoraj – drugiemu śpieszno do jutra. Szczęśliwi liberalni demokraci czasu nie liczą; wierzą w swoje następne kadencje, jak nie zaraz, to trochę później. Hasła wyborcze mają gotowe: mañana, no problem, hakuna matata.
Czasu nie może się natomiast doliczyć jeden apolityczny znajomy, mocno już niemłody. Jest przekonany, że co kwartał ubiera choinkę. Tak mu tempus fugit, tak go dezorientuje przyspieszenie. Znajomy przyznaje, że nie marzy o nieśmiertelności. Podśpiewuje pod nosem “Time to Say Goodbye”, ale strasznie fałszuje.
No, to tymczasem.