8 maja 2021

Ostatni trabant

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Dziennikarz, publicysta gospodarz programu „Dzień na świecie” w Polsat News.

Fot: Film is not dead.Unsplash

W oryginale występuje inna część ciała, ale akurat nie anatomia tu najważniejsza. Przyjmijmy wersję soft. Co to jest: nie dzwoni i nie mieści się w nosie? Radzieckie urządzenie do dzwonienia w nosie. Stary dowcip brak subtelności rekompensuje snajperską celnością. Bo właśnie tak było. Realny socjalizm i w ojczyźnie proletariatu, i w wasalnych demoludach obok reguły niedoboru charakteryzował się wyjątkową badziewiogennością. Ze swoją nazwą i przeznaczeniem rozmijały się wodociągi i korkociągi, czekolada i autostrada. O suwerenności i demokracji nie wspominając.
Nostalgię za tamtymi czasami i tamtym szmelcem usprawiedliwia utracona młodość nostalgików; co da się zrozumieć.. Ale już idiotyzmem jest na przykład reklamowanie wędliny sloganem “szynka jak za Gierka”, tęsknota za węgierskimi syfonami na naboje z gazem, kult ówczesnej soc-tandety. Tymczasem liczne media odnotowały z wyraźnym rozrzewnieniem, że właśnie minęło 30 lat, jak z taśmy zakładów motoryzacyjnych w Zwickau zjechał ostatni trabant.

Niegdyś – jak czytamy – przedmiot marzeń milionów obywateli nie tylko w NRD, a dziś – czytamy dalej – obiekt kultowy.

Mój Boże, Niemcy były wtedy  ponownie zjednoczone już od pół roku, a fabryka wypluwała jeszcze autopodobne poczwarki, jeden z dowodów przymusowego podziału państwa i narodu. Trabant, co za diabelska nazwa. Oryginalnie to słowo określało knechta ze straży przybocznej władcy, setki lat później nabrało w niemczyźnie kosmicznego znaczenia: satelita. Niemiecka Republika Demokratyczna, ochroniarz obozu, ze swoim jedynym produktem wysokiej jakości – tajną policją STASI. Z jedynym cennym towarem eksportowym, sprzedawanym do Bundesrepubliki za prawdziwe marki – własnymi obywatelami. Bękart zimnej wojny, satelita na uwięzi, napędzany dialektycznym trującym dwusuwem: od nazizmu do komunizmu. 17 milionów konwertytów, których alternatywą dla Niemiec było życie na podsłuchu albo eskapada przez graniczne zasieki pod ogniem Volkspolizei. Niech nie wprowadza w błąd graffiti z trabantem przebijającym Mur Berliński czy długonogi trabant-uciekinier szalonego czeskiego rzeźbiarza Davida Cernego. To dzieła- reminiscencje; powstały już po wszystkim, kiedy już było bezpiecznie. Kiedy na szczyty władzy zerkali jeszcze z dołu, ale już znad trumny NRD, pastor Gauck i córka pastora Kasnera, Angela Merkel. Po czym ci enerdowcy, co zostali we wschodnich Landach, zamienili się w Ossich i przepoczwarzyli ponownie: z budowniczych demokracji ludowej z jej planową gospodarką w konstruktorów demokracji liberalnej z jej wolnym rynkiem.

Robota idzie im tam średnio, ale przynajmniej już nie jeżdżą trabantami. One jednak nie zniknęły, są ich wciąż dziesiątki tysięcy. W Niemczech B stoją po garażach i szopach, chronione przed gryzoniami – i nabierają wartości. Lub też już cieszą i bawią nowych zachodnich właścicieli. A kupującymi te potworki nie powoduje przecież podziw dla rozwiązań technicznych czy oryginalnego designu, tylko poczucie wyższości, wyrażane w formie współczującego zdumienia: jak oni mogli czymś takim jeździć?! Jak mogli tak  żyć…

Jest coś niestosownego w sprawianiu sobie przyjemności chłamem wciskanym kiedyś ludziom, których uznano za gorszych, a nakazano im wierzyć, że dostają to co dla nich najlepsze. Teraz takie historie, jak wiemy, przerabia się na nowo. Warto też jednak uważnie spoglądać ku parlamentom, kancelariom, uniwersytetom, think tankom oraz gigantom hi-tech, czy przypadkiem stamtąd – po zamknięciu linii w Zwickau – nie nadjeżdżają całkiem nowe trabanty.

 

Posłuchaj

Posłuchaj również

12 kwietnia 2025

Renesans energii nuklearnej

12 kwietnia 2025

Poradnik ciułacza

5 kwietnia 2025

Protesty w Serbii

-10
+10
00:00
/
00:00