Fot: Stephanie Guarini / Unsplash
9 października 2021

Państwo Środka i półśrodki

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Dziennikarz, publicysta gospodarz programu „Dzień na świecie” w Polsat News.

Challenger rzuca wyzwanie mistrzowi, chce mu odebrać tytuł. Ale do walki między nimi dojdzie tylko wtedy, gdy tak zdecydują ich promotorzy. Światowe potęgi promotorów nie mają. Chyba że jednego wspólnego: historyczny determinizm. Jego wyznawcami zdają się być komentatorzy spraw międzynarodowych, którzy w prognozach rozwoju rywalizacji Chin z Ameryką przywołują słynną pułapkę Tukidydesa. Ateny potężniały, więc ich starcie z dominującą Spartą było nieuniknione. Zgodnie z logiką dziejów dzisiejszą wojną peloponeską byłby zatem – już jest – konflikt indo-pacyficzny. 

Teza poniekąd pomocnicza głosi, że Stany Zjednoczone mogłyby go rozstrzygnąć na swoją korzyść, czyli zachować pozycję światowego hegemona, gdyby skutecznie przeprowadziły “odwrócony manewr Kissingera”. Sekretarz stanu Nixona odciągał Chiny od Związku Sowieckiego (i tworzył Frankensteina, jak się obawiał Nixon); teraz należałoby przekabacić Rosję, by odwróciła się od Chin. 

Siłą obu konceptów, odwołań do Tukidydesa i Kissingera, jest ich realizm. Zarazem trzymanie się wyłącznie tego, co znane i postrzegane, można by uznać za ich słabość. Z niedostatku wyobraźni biorą się interpretacyjne półśrodki, redukowanie świata do dwóch biegunów. Dlatego warto przypomnieć jeszcze inną figurę. Wizję z orwellowskiej dystopii: świat płynnie podzielony między trzy megapaństwa. W trójkącie o zmiennej geometrii w alianse wchodziły na przemian Oceania, Eurazja i Wschódazja. Oceania to niemal archetyp dzisiejszego paktu AUKUS, Eurazję stanowiłyby Stary Kontynent z Rosją w jednym bycie, zwartym geograficznie i – tak, tak – politycznie; Chiny z przystawkami są trzecim bohaterem wielkiego spektaklu. Nikt inny się nie liczy, pozostali stanowią tło jako co najwyżej aktorzy małorolni. Sojusze rwą się i zawiązują w odmienionych konfiguracjach, ale to nie jest wirówka nonsensu: w igrzyskach chodzi nie o zwycięstwo, lecz o rywalizację. Ona napędza koniunkturę, daje władzom legitymację do rządzenia i alibi na wypadek kłopotów. 

Oto doradca prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego po rozmowach ze swoim chińskim kolegą po fachu mówi o zaangażowaniu obu stron na rzecz “odpowiedzialnej rywalizacji”. Przedstawicielka USA do spraw handlu niby grozi Chinom “ukróceniem nieuczciwych praktyk”, zaraz jednak uspokaja, że intencją Waszyngtonu (który siedzi w kieszeni Pekinu) nie jest zaognienie napięć handlowych. Czy to nie półśrodki, tak zresztą jak zapowiadane wirtualne spotkanie Bidena z Xi Jinpingiem? A czy i Chinom nie wystarczy połowa albo i ćwierć arsenału środków, jakimi dysponują, by skaperować całą Eurazję, nie tylko Rosję? I by w końcu zwasalizować Tajwan? 

Być może to chybiona prognoza, może będzie musiała nastać pora wielkich czynów, a nie tylko fingowanych ruchów. Na razie na gesty wielkie (we własnym mniemaniu, bo w istocie raczej teatralne) zdobywają się jedynie owi pomniejsi aktorzy, to small to fall. Jak przewodniczący czeskiego Senatu, deklarujący z trybuny parlamentu w Tajpei: ja jsem Tchajwanec.

Jeszcze post scriptum. W poprzednim felietonie autorstwo “Doktora Jekylla i pana Hyde’a” przypisałem Arthurowi Conan-Doyle’owi. Przepraszam za błąd. Najwyraźniej Roberta Louisa Stevensona przepędził z pamięci pies Baskerville’ów. 

Posłuchaj również

19 lipca 2025

Hiszpania mniej znana

19 lipca 2025

Familiada

12 lipca 2025

Czy Polska powinna dokumentować zbrodnie rosyjskie w Ukrainie?

-10
+10
00:00
/
00:00