Piękna modelka Chidimma Adetshina urodziła się, wychowała i dorosła w Soweto koło Johannesburga. Nic więc dziwnego, że jako dwudziestolatka znalazła się wśród finalistek konkursu Miss Republiki Południowej Afryki. Jej kandydowanie do zaszczytnego tytułu nie spotyka się jednak z powszechną aprobatą. Minister kultury Gayton McKenzie z Sojuszu Patriotycznego – a wraz z nim znaczna grupa internautów – domaga się, by Chidimma dowiodła niezbicie, że jest obywatelką RPA, bo to wątpliwe.
Południowoafrykański dowód osobisty okazuje się dowodem niewystarczającym. Podobnie paszport, studencki indeks, zaświadczenie organizatorów konkursu i nawet obywatelstwo matki. Ważniejsze, że ojciec modelki pochodzi z Nigerii, więc – według ministra i jego stronników – Nigeryjką jest także córka. Dlaczego miałaby zagradzać drogę do tytułu Miss naszym dziewczętom, którym przecież także urody nie brak? – pyta szef resortu kultury. Nie przemawia przez niego dziedzictwo apartheidu, bo i on, i piękność z Soweto są ciemnoskórzy. To tylko niechęć do imigrantów, czyli obecnie pełnoprawna, uniwersalna opcja polityczna. Gayton McKenzie trzyma się jej wskazań, wie zatem, kim jest – a zwłaszcza kim nie jest – Chidimma Adetshina. Internauci też wiedzą swoje.
Niemniejszą przenikliwością wykazuje się Donald Trump. On z kolei przejrzał na wylot Kamalę Harris. Dostrzegł to, czego inni zauważyć nie potrafią lub nie chcą. Stwierdził otóż, że faworytka Demokratów nie jest naturalnie Czarna, a tylko przeistoczyła się w Czarną, she happened to turn Black . Raptem zaszła w niej przemiana, chociaż od zawsze – przekonuje Trump – Harris była „z gruntu indyjska”. Ex-prezydent nawiązuje do pochodzenia matki swojej rywalki, jej ojca z Jamajki pomija. Balansuje na granicy rasizmu, ale jej nie przekracza. Bo też nie o kolor skóry tu chodzi, lecz o identyfikację polityczną, która w ustach tego Republikanina jest zarzutem. Kamala z wyborczego wyrachowania oderwała się od własnych korzeni, by popłynąć z nośnym nurtem woke, Black Lives Matter i wszelkich „czarnych” radykalizmów. Afroamerykanie, nie dajcie się nabrać. Kandydatka na prezydenta tylko udaje, że jest Czarna, żeby zdobyć wasze głosy.
W tym momencie Los ma prawo do ironicznego uśmiechu. Nie tak dawno Joe Bidenowi wyrwało się zdanie, że „prawdziwi Czarni nie popierają Trumpa”. Zaraz pośpiesznie je prostowano, odwoływano i bagatelizowano jako jeszcze jedną niewinną gafę prezydenta. Bo gdyby to było autentyczne przemyślenie Demokraty, należałoby przyjąć implicite, że za Trumpem opowiadają się wyłącznie „Czarni nieprawdziwi”: oportuniści, koniunkturaliści, chorągiewki na wietrze. Perekińczyki, jak by powiedział Mateusz Morawiecki. Albo – jak by powiedział Donald Trump – Kamala Harris.
Tak to jest, lub może być, kiedy o twojej tożsamości chcą rozstrzygać inni. W internecie trwa sąd nad Imane Khelif. Chałupniczy biegli w dziedzinie anatomii porównawczej orzekają, że algierska bokserka jest mężczyzną. Ba, chłopem na schwał, który okłada pięściami wątłe przeciwniczki, całkiem jak dryblas małą dziewczynkę w szyderczym skeczu Monty Pythona. Międzynarodowa Federacja Boksu IBA zdyskwalifikowała Algierkę po testach płci. Międzynarodowy Komitet Olimpijski tych testów nie uznaje. Aktywiści LGBT Plus cytują naukowy termin: hiperandrogenizm. Nauka nie usprawiedliwi jednak tego, że przy uderzającej dysproporcji sił szlachetna rywalizacja zamienia się w brutalną dominację. Imane Khelif widzi to inaczej. Też traktuje swój start w olimpijskim turnieju jak stawienie się przed sądem, tyle że szczególnym: bożym. Mówi, że złoty medal potwierdzi jej rację, jej prawdę, inch Allah.
Zdawanie się na taki arbitraż jest ryzykowne, niebieskie młyny mielą bowiem wolno, zbyt wolno jak na nasze ziemskie potrzeby. Gdy krzyżowcy stanęli pod Beziers, twierdzą albigensów, zapytali papieskiego legata, jak odróżnić i ocalić katolików od heretyków. Usłyszeli w odpowiedzi: zabijajcie wszystkich, Bóg swoich rozpozna. A bywali i tacy, którzy od razu wyręczali Go w jego trudzie. Karl Lueger, burmistrz Wiednia po Anschlussie, szybko rozstrzygał wątpliwości co do czyjegoś odpowiedniego lub niewłaściwego pochodzenia. O tym – mówił – kto jest, a kto nie jest Żydem, decyduję ja.