Nagłówek wiadomości o nowej dyrektywie Unii Europejskiej brzmi dwuznacznie: prawo do naprawy. Znaczy, że co? Że unijne akty normatywne, włącznie z tą dyrektywą, są popsute i trzeba je zreperować? Takie odczytanie sensu komunikatu z Brukseli byłoby w dużej mierze uprawnione. Ale nie jest, ponieważ nie dotyczy on usterek unijnej legislacji, tylko pożytków z niej płynących. Niesie przekaz pozytywny, a nawet triumfalny.
Idzie bowiem o naprawę wadliwych sprzętów domowych, z branży AGD. Unijna dyrektywa, którą w ciągu dwóch lat winny wdrożyć u siebie państwa członkowskie, ma ułatwiać przywracanie do użytku uszkodzonych urządzeń i zachęcać konsumentów, by je oddawali do reperacji, a nie od razu wymieniali na nowe. Co więcej, nawet po upływie okresu gwarancji nabywca będzie miał prawo żądać od producenta niedrogiej i szybkiej naprawy lodówki czy pralki. Producent nie będzie zaś projektował i wytwarzał sprzętu ADG nienadającego się do naprawy. Nie zmonopolizuje przy tym usług serwisowych, dopuszczając do nich firmy niezależne. Konsumentów poszukujących rzetelnych fachowców weźmie w opiekę – specjalnie w tym celu uruchomiona – Europejska Platforma Naprawcza.
Głodnych nakarmić, przybyszy w dom przyjąć, a co zepsute naprawić. Nowy uczynek euromiłosierdzia. Wiara przenosi góry, jednak tych wszystkich zmywarek, odkurzaczy i telewizorów może nie udźwignąć. Pro-ekologiczna dyrektywa miałaby zapobiec piętrzeniu się hałd elektronicznego złomu. Wpisuje się więc w paradygmat Zielonego Ładu, tak samo beztroska wobec realiów ekonomicznych jak on cały.
Ostatni model smartfona już w chwili zakupu jest przestarzały. Zaraz pojawi się nowszy, a i jego pięć minut szybko minie. Swoje zarobi – i na śmietnik, zwolnić miejsce dla produktu następnej generacji. Żadna firma z tej branży nie postawi na promocję niekończących się napraw; wystarczy okresowa gwarancja, zło konieczne. Przedłużanie życia wysłużonego sprzętu byłoby działaniem na szkodę firmy.
Chyba żeby prawa do naprawy nie sprowadzać wyłącznie do poziomu AGD i w ogóle do sfery materii nieożywionej. Dumna nazwa „Platforma Naprawcza” niektórym skojarzy się przecież z polityką, i to wcale nie tylko w Unii Europejskiej. Los Zjednoczonego Królestwa Brytyjczycy powierzyli Partii Pracy, bo konserwatyści się zużyli, a labourzyści zapewniali, że – zdobywszy władzę – zrobią użytek z prawa do naprawy państwa. Gdy jednak wdrapali się już na rządową platformę, wykryli gigantyczną dziurę w budżecie. Wydłubaną, ma się rozumieć, przez torysów. Typowe: plan naprawy jest, ale – jak się rychło okazuje – nie ma środków. Poprzednicy roztrwonili, wszystko ich wina.
Jeszcze gorzej ma prezydent Francji, chociaż niby powinien mieć lepiej. Wyborami się specjalnie nie przejmuje, wymienia premierów według własnego uznania. Jak mu się taki zderzak zgniecie, to zaraz w jego miejsce wstawia nówkę sztukę, gdyż naprawy – co zostało wykazane wyżej – się nie kalkulują. Tylko że wszyscy ci premierzy wyjeżdżają z jednego garażu, z jednej stajni i nie bardzo jest jak zwalać winę za zatarcie silnika na konkurencję.
Interpretacyjna niejasność, skądinąd wada fabryczna unijnych dyrektyw, w tym przypadku bierze się i stąd, że naprawianie łatwo pomylić z poprawianiem. A są to działania o niejednakowych celach i skutkach, tak jak misje Platformy Naprawczej i zakładu poprawczego. Konfuzja nie jest tu zresztą nowa. W połowie XVI wieku Andrzej Frycz Modrzewski napisał po łacinie politologiczny pięcioksiąg De Republica emendanda. Tytuł pierwszego polskiego przekładu brzmiał O naprawie Rzeczypospolitej, gdy tymczasem chodziło jedynie o korekty. Emendare (emendo, emendas, emendat, druga koniugacja) znaczy bowiem poprawiać, usuwać poszczególne błędy – nie zaś całościowo przywracać do sprawnego funkcjonowania. Frycz Modrzewski rozumiał, że gruntowna reperacja państwa jest zadaniem karkołomnym, więc lepiej się zadowolić efektowną kosmetyką. Pięć wieków później nie pojął tego Michaił Gorbaczow, wszystko mu się rozleciało w rękach i dopiero Władimir Putin usuwa skutki „największej katastrofy XX wieku”, żeby Rosję Znowu Uczynić Wielką.
Gdyby dyrektywa o prawie do naprawy była stosowana prewencyjnie, udałoby się zapewne uniknąć wielu aktów zepsucia. W szczególności zrobiliby z niej zapobiegawczy użytek późniejsi krytycy ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Teraz pozostają już tylko półśrodki. Na przykład puszczenie z biegiem Sekwany platformy poprawczej. Stanąłby na niej fortepian, z którego nie buchałyby piekielne ognie, tylko wyrastało drzewo, jak na obrazie Salvadora Dali. A wokalistka, zamiast śpiewać smutną piosenkę Lennona, zastosowałaby się do rady McCartney’a: Hey Jude, don’t make it bad / take a sad song and make it better.