Stateczny jegomość idzie ulicą, aż tu nagle ktoś podbiega, buch, strąca mu nakrycie głowy i w nogi. Mało śmieszne? Nic a nic, bo to nie slapstick, tylko zamach na ustrój państwa. Rzecz się dzieje w Iranie, przechodniem jest mułła, a z głowy spada mu turban. Podobnych filmików przybywa, challenge się rozwija. Nawet jeśli niektóre sceny są odgrywane, ta gra uliczna jest niebezpieczna. Mniej, niż udział w demonstracjach, do których strzela policja. Ale pewnie nie mniej, niż proklamacje osobistej niepodległości ogłaszane przez irańskie kobiety, jeszcze piękniejsze w takiej chwili. W otoczeniu wrogim albo zastraszonym indywidualne protesty stają się aktami heroizmu. To wcale nie wymagało wielkiej odwagi, pisał poeta niezłomny o sprzeciwie jednostki wobec opresyjnego systemu. Owszem, to wciąż wymaga odwagi, większej niż obcinanie kosmyka włosów przez francuskie aktorki.
Strącenie turbanu z głowy ośmiesza irańskiego teokratę, jest przecież czynem śmiertelnie poważnym. Bo bywa i odwrotnie, choć do tego potrzebna już liberalna demokracja. Widujemy protesty podejmowane samotnie – nieraz samowtór lub samotrzeć – które, choć w zamyśle poważne, wypadają durnowato. Odwagę zastępuje ekscytacja własną śmiałością, czyli brawura. Nie ma ryzyka wywołania brutalnego odwetu; jest tylko ryzyko niewywołania odpowiedniego skandalu. Ale śmiałkowi zwykle się udaje, audaces fortuna iuvat: zegar wybija jego pięć minut.
Na dłuższe zainteresowanie nie mogą już liczyć na przykład obrońcy klimatu, którzy kleją się do sztuki. Wieść, jaką mieli do przekazania światu – jak najbardziej słuszna i ważna – już została rozkolportowana.
Ładunek protestu wypalił się w pierwszych dwóch-trzech akcjach, następne zamieniają się w idiotyczny serial, w pusty happening. Chyba żeby sztukę dla sztuki traktować tu dosłownie, jako działalność popularyzatorską. W Luwrze, Prado, u Guggenheima warto może chlusnąć przecierem warzywnym na szybę chroniącą słynne dzieło, żeby o jego istnieniu dowiedziała się publiczność portali żerujących na sensacji. Skądinąd niektórym obrazom współczesnym chluśnięcie tylko przydałoby artystycznych walorów.
W wolnym kraju solowy protest może ściągać na głowę protestującego gromy, ale nie powinien ściągać poważnych kar – jeśli, rzecz jasna, nie przeradza się w niebezpieczną agresję fizyczną. Tylko: czy istnieje agresja bezpieczna? W kraju, który był wtedy półwolny, grupa Wały Jagiellońskie śpiewała, że pewien piłkarz ligowy przyłożył w ryja sędziemu / chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko Chomeiniemu.
Wstrząsu w Republice Islamskiej nie było, w każdym razie kroniki o tym milczą. Jeśli już protestowi ma towarzyszyć przemoc – powiedzmy: umiarkowana przemoc – dla jego skuteczności znaczenie ma wybór właściwego celu. Dziennikarz Muntzar al Zaidi rzucił butem w George’a W. Busha, by chociaż tak pomścić irackie ofiary amerykańskiej interwencji. Odsiedział 10 miesięcy, ale okrył się sławą pogromcy prezydenta USA , co po latach okazało się przepustką do kariery parlamentarnej. Aktywista Patrick Thelwell miotał jajkami – niecelnie – w Karola III i Camillę, by pomścić krew niewolników. Sąd orzekł wobec niego zakaz noszenia (nie znoszenia) jajek w miejscach publicznych. I kto tu został ośmieszony?
Ale – by uderzyć się w piersi – kpina z czyjegoś protestu to też żaden powód do chwały. Za wzór nie do naśladowania może służyć opowiadanie Mrożka “Ostatni husarz”. Dowcipne, a paskudne. Lucuś ma się za herosa, bo wypisuje antyreżimowe hasła w szalecie miejskim albo na śniegu, nocą na pustkowiu. To był paszkwil na ówczesną opozycję: cichą lub ledwie gęgającą, kawiarnianą – a jednak po swojemu opierającą się władzy. W końcu w każdym siedzi konformista mocujący się z kontestatorem. Od wyniku ich sporu zależy, czy i jaki protest z tego wyniknie. W razie kłopotu z wyborem formy warto postawić na sprawdzony wariant Pomarańczowej Alternatywy, zgodny z wałęsowską dialektyką minusów dodatnich. Na protest poparcia.