Po szesnastu latach u władzy Angela Merkel odchodzi na bezterminową kadencję w historii nie tylko swojego kraju. Następcy zostawia w spadku metodę rządzenia, z której trudno będzie skorzystać – tak bardzo była autorska i osobista. Niemcy ochrzcili ją – metodę, nie panią kanclerz przecież, córkę pastora – neologizmem “merkeln”. Z polska: merkelić. Brzmi to jak serbskie nazwisko, ale ma oznaczać niejasne decyzje, wodzenie na manowce, unikanie odpowiedzialności, roztaczanie iluzji przed partnerami i przeciwnikami, a przez to usypianie ich czujności. I mimo to – lub może właśnie dlatego – skuteczne rządzenie. Merkelić potrafiła tylko Merkel, dlatego zasłużyła na ten eponim.
Takich wyrażeń odimiennych jest całe mrowie; często ich źródła kryją się w głębinach literatury, mrokach polityki czy w mgiełce popkultury. Nie idzie o oczywiste nazwy nurtów i obozów, wzięte od ich liderów: o marksizm, peronizm czy ziobryzm. Raczej o hamletyzowanie i donkiszoterię, okulary lennonki i czapkę degolówkę. O gilotynę, chama i abakany – to wszystko eponimy. W II Rzeczypospolitej mieliśmy bartlowanie, czyli urabianie Sejmu przez premiera w interesie Komendanta. W III RP było falandyzowanie prawa, czyli jego obrabianie w interesie prezydenta. Modest Musorgski skomponował “Chowańszczyznę”; Rafał Ziemkiewicz napisał “Michnikowszczyznę”. Z polszczyzny wyławiamy makaronizmy, Francuzi znają już macronizmy: zdania złożone głowy państwa, których drugi człon podważa sens pierwszego. Jest to zabieg przypominający merkelenie – wyraźny dowód, że współpraca francusko-niemiecka owocuje nawet podobną retoryką polityczną.
Po dwóch dekadach na Kremlu Władmir Putin również zaklepał sobie miejsce w historii nie tylko swojego kraju, niestety. Ale kadencji u władzy wciąż mu mało i po kolejne sięga bez żenady, jak po Krym i Abchazję. Czy on także zasłużył na własny eponim? Putinić, z przedrostkami: doputinić, przyputinić, wyputinić i tak dalej? Byłoby to mocno prostackie, więc może nawet adekwatne. Spróbujmy jednak inaczej, na przykład: zrobić komuś putina. Czyli bezprawnie i bezczelnie zająć lub wykraść czyjąś własność, wepchnąć się łokciami (oby tylko łokciami), złamać umowę albo i życie, nałgać i namataczyć – po czym wystąpić w roli niewinnej ofiary lub jej szlachetnego obrońcy. Robienie putina obserwowaliśmy wielokrotnie we względnym pobliżu; obecnie przedmiotem tego procederu stają się, chyba nie do końca świadomie, również niektóre kraje afrykańskie. Na gruncie ekonomicznym metodę umiejętnie podrabiają Chińczycy w całym świecie.
Gramatycznie zwrot “zrobić putina” znajduje uzasadnienie w wielu znanych konstrukcjach eponimicznych. Weźmy “założyć nelsona”, nieraz nawet podwójnego (putin pojedynczy wystarczy aż nadto). Dalej: “położyć się lub paść rejtanem” względnie “strzelić panenkę”. Dla zgorszonych konieczne wyjaśnienie: to ostatnie określenie nie pochodzi ze słownika lowelasa (jeszcze jeden eponim), lecz z leksykonu futbolowego. Jest to chytry sposób wykonania rzutu karnego, upowszechniony przez czeskiego zawodnika Antonina Panenkę. Na żądanie Andrzeja Wajdy operator kamery umieszczał na pierwszym planie na przykład wazon, czyli “stawiał lelucha”, bo tak kadrował ów francuski reżyser. W tangu, śmiało i pewnie przechylając partnerkę, robi się jej “banderasa”. A skacząc z wieży do wody mistrzowie wykonują “auerbacha ze śrubą w pozycji kucznej”. Tu jednak skojarzenie z robieniem putina okazuje się nie w pełni trafne. No bo ze śrubą to nawet często, ale czy ktoś widział go kiedyś w pozycji kucznej?