Większość mediów porzuciła już ambicję wyjaśniania skomplikowanej sytuacji geopolitycznej jakiegoś kraju czy regionu. Cała para idzie w gwizdek krajowy. Jeśli trochę jej jednak zostaje na resztę świata, to przybiera ona zwykle postać mgły, zasnuwającej problem, a nie sprężonego strumienia, który by zmył warstwę banałów i uproszczeń. Tak czy inaczej, nawet zainteresowane redakcje nie mają wielkiego wyboru metody narracji, co spróbujemy pokazać na konkretnym przykładzie.
Niech to będzie, powiedzmy, Libia: przypadek faktycznie pogmatwany. O reportażu zapomnijmy. Z przyczyn pandemicznych przynajmniej na jakiś czas. Oby nie na zawsze z przyczyn finansowych. Pierwszą możliwość wypowiedzi własnej, informacyjno-publicystycznej, daje klucz merytoryczny. W tym wariancie mówimy więc o państwie upadłym po upadku Kadafiego i dekadzie chaosu, niby kleconym ponownie pod międzynarodowym patronatem, ale faktycznie nadal rozbitym. O Libii podzielonej na interior we władaniu klanów, nomadów, dżihadystów i bandytów oraz na wybrzeże, rozdarte z kolei między Cyrenajkę z generałem Haftarem w Benghazi i Trypolitanię z prowizorycznym rządem w Trypolisie. Trypolis ma za sobą ONZ oraz, co ważniejsze, Turcję i jej syryjskich najemników. Alianci Haftara to Egipt, Emiraty, Francja, a przede wszystkim Rosja ze swoimi wagnerowcami. Skądinąd braterstwo broni nawiązały z nimi w Libii amerykańskie psy wojny od Erica Prince’a, patrona niesławnej agencji Blackwater. Ale tu już wchodzimy w detale, a wypada jeszcze powiedzieć o ropie, o broni wysyłanej przez Libię do Sahelu i migrantach wysyłanych z Sahelu przez Libię.
Czy taki opis zapewnia zrozumienie problemu? Możliwe, stwarza jednak pewne ryzyko. Znający teren dyplomata albo reporter zakpi bowiem bezlitośnie: jeśli sądzisz, że zrozumiałeś sytuację w Libii, to znaczy, że ktoś ci ją źle wytłumaczył… Sięgnijmy zatem po klucz numer dwa – lżejszy i łatwiejszy w obsłudze: po szablon. Mógłby mieć taką formę: W Libii, mimo wysiłków wspólnoty międzynarodowej na rzecz zjednoczenia i odbudowy państwa, górę biorą wciąż interesy i ambicje zwaśnionych sił wewnętrznych. Dwa główne ośrodki władzy korzystają z politycznego i militarnego wsparcia państw trzecich, które toczą w ten sposób wojnę zastępczą o wpływy w regionie i o dostęp do jego zasobów naturalnych.
Lepiej tak? Niekoniecznie, chociaż metoda szablonowa ma niewątpliwe zalety. Jest powtarzalna, po niewielkich korektach tę samą sztancę można spokojnie przykładać do innych państw ogarniętych wojną domową. W Afryce, Azji, gdziekolwiek. No i jest bezpieczna, bo skoro niczego nie tłumaczy, to w szczególności niczego nie tłumaczy źle…
Tym samym charakteryzuje się metoda trzecia, którą trzymamy na podorędziu: anegdota. Nie musi być współczesna. Oto Perseusz zabił najstraszniejszą z Gorgon – Meduzę – i z jej obciętą głową w worku wracał w rodzinne strony do kolejnych wyzwań. Gdy przelatywał nad Libią, z worka spadło na piasek pustyni kilka kropli krwi, które natychmiast zamieniły się w jadowite węże. Od tej pory – jak pisze Robert Graves – Libia już na zawsze stała się krajem niebezpiecznym…
Tą opowieścią również niczego nie wyjaśniamy, ale robimy to wdzięcznie, przy okazji sugerując, jak wiele wspólnego z mitologią ma politologia. Redakcjom zdeterminowanym w zamiarze przekazania rzetelnej wiedzy o Libii – i jakimkolwiek innym kraju czy regionie – pozostaje jeszcze jeden sposób. Najtrudniejszy. Odwołanie się do wiedzy autentycznego eksperta, któremu na pytanie o to, ile ma czasu na wypowiedź lub ile miejsca na tekst, redaktor odpowie klasyczną już formułą: tyle ile trzeba. Takich ekspertów nie ma zbyt wielu. Tacy redaktorzy występują już tylko w pojedynczych egzemplarzach.