Rozmaite grupy przekonują nas, że są dyskryminowane, ale tylko niektóre spotykają się z dowodami solidarności lub choćby współczucia. Na żadną masową formę wsparcia niech nie liczą na przykład łowcy z południa Francji, polujący na wędrowne gatunki niewielkich ptaków za pomocą kleju. Smarują gałęzie lepką mazią, w której skona wszystko, co tam usiądzie. Po latach protestów ekologów i sporów prawników Rada Państwa uznała w końcu tę metodę za nielegalną. Nawet większość francuskich myśliwych – tych, co uważają uśmiercanie zwierzyny z dwururki czy z łuku za sport – nie widzi miejsca dla klejarzy w zacnym bractwie św. Huberta. Wyjęci spod prawa łowcy z południa przejdą na pozycje kłusownicze, gdyż – jak zapewniają – nawet prześladowani zamierzają dalej bronić słusznej sprawy, to jest tradycji i dziedzictwa kulturowego.
Na więcej zrozumienia, a nawet empatii, zasługiwaliby inni południowcy: z Korei, tej dobrej. Idzie o mężczyzn, którzy czują się tam lżeni i poniżani przez agresywne feministki. Podłe kobiety szykanują ich na różne sposoby; najbardziej godnościowo bolesne jest wszakże wytykanie mizernych rozmiarów penisa. Obrazuje to gest kciuka i palca wskazującego, które niemal się ze soba stykają. I taki właśnie emotikon, wraz z hasłem “wara od mojej męskości”, przyjął za swój emblemat ruch stygmatyzowanych Koreańczyków Południowych. Ruch ponoć wcale liczny, niemniej anonimowy, czemu trudno się dziwić. Ponieważ coraz to nowe skargi na niesprawiedliwość społeczną pojawiają się niemal codziennie i są uznawane za słuszne, również małoczłonkowcy postponowani przez feministki mogliby – powtórzymy – zyskać mocniejsze wsparcie. Tak się jednak nie stanie, z jednego, ale wystarczającego powodu. Faceci spod znaku dwóch palców dyskwalifikują się kompletnie, sugerując, że tworzą męski ekwiwalent ruchu #metoo.
Ale ptaszki pojawiają się w jeszcze innej sprawie publicznej, gdzie liczy się już nie rozmiar, tylko wymiar, wymiar problemu. Pojawiają się mianowicie na uniwersytetach, w instytutach naukowych, ośrodkach dialogu, wydawnictwach i redakcjach, stawiane nieomylną ręką przy nazwiskach ludzi dotąd szanowanych i cenionych, którzy jednak pozwolili sobie, choćby raz, wygłosić opinię odmienną od tej, jaką przewiduje obowiązujący kanon. Ptaszki zamieniają się w drapieżne, bezlitosne ptaszyska, przed którymi nie ma obrony. Wydziobują ofiarę z katedry, z debaty, z obiegu myśli, z “dobrego towarzystwa”. Po czym, w dowód tolerancji i pokory, zapewniają, że – jak każe słynna “Dezyderata” – słuchają przecież i tego, co mówią inni, “nawet głupcy i ignoranci”. Głupcy i ignoranci, więc – nie my. Nasze loty wysokie, orle pióra niepokalane. Czyż nie tak?