Proklamowany przez prezydenta Trumpa Dzień Wyzwolenia Ameryki może będzie nowym świętem narodowym, obchodzonym co roku drugiego kwietnia. Tylko właściwie co amerykański naród miałby obchodzić? Co go obchodzić powinno? Bo słowo „wyzwolenie” i jego pochodne miewają rozmaite znaczenia oraz różny kaliber.
Na przykład w Buczy. Właśnie minęły trzy lata od przepędzenia żołnierzy Putina. Zabawili w bogatym podkijowskim miasteczku miesiąc, a zabawiali się mordowaniem jego mieszkańców. Celem rosyjskiej operacji specjalnej było wyzwolenie Ukrainy spod opresji żydowskiego nazisty i jego zbirów. Prawie osiemdziesiąt lat wcześniej jednostki Armii Czerwonej Pierwszego Frontu Ukraińskiego rzeczywiście wyzwoliły obóz Auschwitz-Birkenau. Niemcy wskazywali tam, już przy bramie, inną drogę do wolności: pracę. Wejście Sowietów do zburzonej, niemal pustej Warszawy także nazwano wyzwoleniem. Świeckim świętym kilku państw Ameryki Łacińskiej jest Simon Bolivar. El Libertador, Wyzwoliciel. W Polsce długo stały obowiązkowe obeliski ku czci „wyzwalaczy” i ich pomocników, „utrwalaczy”.
W terapii uzależnień wyzwalaczem nazywa się bodziec, który może spowodować nawrót choroby. Trigger, powiedzą eksperci. Z kolei techniczny termin z dziedziny fotografii – samowyzwalacz – dałoby się przenieść na pola bitewne. Pasuje do zrywów i insurekcji, które na własną rękę, bez zewnętrznego wspomagania, niosą wolność uciśnionym. Samowyzwalaczem było powstanie wielkopolskie. Podobną chwałę przypisuje sobie Front Wyzwolenia Mozambiku, w dodatku ona wciąż rośnie, chociaż FRELIMO od dawna niczego ani nikogo nie wyzwala. Chińska Armia z konieczności pozostaje Ludowo-Wyzwoleńcza, gdyż czeka na nią lud Tajwanu. Znaczenie Organizacji Wyzwolenia Palestyny jest już równie nikłe co Frontu Wyzwolenia Ogrodowych Krasnali.
Realizm bywa bolesny, ale pozwala rozwiewać iluzje. W trzyaktówce Wyspiańskiego Konrad, ten z Mickiewicza wzięty, usiłuje wydobyć ojczyznę, społeczeństwo oraz sztukę odpowiednio: z niewoli zaborców, z dziury obskurantyzmu i z patologicznego romantyzmu. Nawet na deskach teatru nic z tego nie wychodzi. Tytuł dramatu: „Wyzwolenie”. Taki sam, jaki – w swoim języku – przyjęli ojcowie francuskiej gazety „Libération” (dla przyjaciół: Libé). Pod skrzydłami m.in. Sartre’a powstała trybuna wyklętego ludu ziemi, który też miał powstać. A po latach trafiła do portfolio Rothschilda, co jednak nie przeszkodziło w dalszym prowadzeniu ideowej ofensywy. W prawdziwej walce brał udział bośniacki kuzyn Libé, dziennik „Oslobođenje” z Sarajewa. Ukazywał się każdego rana, przetrwał 3,5 roku oblężenia miasta, dostał Nagrodę Sacharowa. Oswobodzenia nie doczekało pięcioro reporterów zabitych przez serbskich snajperów.
W Ewangelii św. Jana Jezus powiada: poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli. Codziennie jednak słychać, że prawd jest wiele, stąd i do wyzwolenia różne wiodą drogi. Kobiety chodzą własnymi. Głośny w latach 70. ubiegłego wieku ruch Women’s Liberation przyjął za emblemat zaciśniętą pięść wpisaną w graficzny symbol płci żeńskiej, w kółko z krzyżykiem na obwodzie. W niektórych wersjach pięść zaciskała się na męskich genitaliach. Tą drogą ku wyzwoleniu podążają aktywistki Femenu. Kobiety z ruchu #metoo wybrały drogę prawną: trudniejszą, za to skuteczniejszą. Tym najsilniejszym i najodważniejszym, jak przed laty George Sand – tak zwanym kobietom wyzwolonym – żadne formy organizacyjne nie były potrzebne. Indywidualnie stosowały metodę powstańczą: samowyzwalacz.
W starożytnym Rzymie niewolnik mógł stać się wyzwoleńcem, jeśli jego właściciel miał dobre serce albo chociaż chwilowy kaprys. W zgodzie z regułą i tradycją cechów wszelkich rzemiosł uczeń wyzwala się na czeladnika. Ogromną energię wyzwala rozszczepienie jądra atomu plutonu lub uranu. Filmowy wodzirej śpiewająco przekonuje, że piosenka radość w nas wyzwala… Który z tych rodzajów wyzwoleń – a parę innych dałoby się jeszcze dorzucić – mógł inspirować Donalda Trumpa, skoro tak podniośle nazwał dzień wypowiedzenia światu wojny celnej?
A czy nie była to współczesna proza amerykańska? Jasne, szkoda prezydenckiego czasu na takie fanaberie, może jednak gdzieś na skraju pola golfowego poniewierał się akurat zbiór opowiadań George’a Saundersa „Dzień Wyzwolenia”? Tytułowa nowela to surrealistyczna, dystopijna historia spektaklu, którego aktorzy – niewolnicy czy może więźniowie – są na stałe przySzpileni do scenicznych dekoracji. Publiczność już zajmuje miejsca, lecz raptem do sali wdziera się komando dobrej woli i przerywa haniebne widowisko, by – jak wyjaśnia – nauczyć świat przyzwoitości. Tyle tylko, że właściwie nikt nie chce z tej nauki skorzystać, nawet przySzpileni. Dobra wola spotyka się z czynnym oporem, padają zabici, pokonanych komandosów aresztuje policja. I wydaje się, że wszystko wraca w utarte koleiny, one jednak nie przebiegają już tak samo.