Antoni Słonimski twierdził, że dzieci są zakałą ludzkości. Jest to – pisał – klasa nieprodukująca, pasożytnicza, uprzywilejowana, chorowita, samolubna, pozbawiona wychowania i wykształcenia, niegrzeczna i brudna. Gdyby mistrz Antoni przyjrzał się był tym szkodnikom dokładniej, niechybnie dostrzegłby wśród nich podgrupę, która akurat nosi się raczej czysto, zdrowia i wykształcenia jej nie brak, ale i tak jest paskudniejsza od całej reszty. Potomstwo ludzi władzy, od maleńkości przysposabiane do zajęcia strategicznych pozycji na szczycie albo, co często groźniejsze, do rządzenia z cienia. Tak jest: resortowe dzieci, diabelskie nasienie.
Jednakże to grono ma z kolei zakały własne, które nie potrafią lub nie chcą iść drogą wskazaną przez rodziców, a nawet się ich wypierają. Jabłka, co padły daleko od jabłoni lub w ogóle poturlały się do innego sadu.
W dynastiach, jak wiadomo, rodzą się same resortowe dzieci, nieraz nawet są nimi królewskie bękarty. Zupełnie jednak nie udał się syn królowi Teb, Lajosowi. Chłopak zawiódł ojca śmiertelnie, na imię miał Edyp. Marnym dziedzicem okazał się też Hamlet. Roztrząsał dylematy moralne, wdawał się w miłostki i pojedynki zamiast umacniać władzę w państwie, w którym źle się działo. Sąsiad z Norwegii, królewicz Fortynbras, nie hamletyzował. Nie przejmował się, że to, co po nim zostanie, nie będzie przedmiotem tragedii. Tak to widział Zbigniew Herbert. Janusz Głowacki w prostszej analizie orzekł, iż „Fortynbras się upił”, co od razu zjednało mu krytyków.
Rzadko się zdarza, by o którymś królewiczu dało się powiedzieć: wykapany tatuś. To nie żadna insynuacja, tylko wniosek z porównań. Przydomek Kazimierza Wielkiego odpowiadał jego wzrostowi (czy może odwrotnie). Ojciec, Władysław Łokietek, był zaś nikczemnej postury. Nieprawdą jest jednak, jakoby mierzył metr dwadzieścia w kapeluszu, gdyż 700 lat temu polscy królowie kapeluszy nie nosili. Syn Łokietka zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną wojnę z Krzyżakami. Tata Kazika nie byłby zadowolony.
Nie wrodził się w rodzica Filip VI, król Hiszpanii. Juan Carlos co prawda musiał abdykować, ale przynajmniej zdążył się zadłużyć, nałajdaczyć i nazabijać słoni na koszt poddanych. Filip nic z tych rzeczy, tylko rodzina mu w głowie. Byłby dobry synem zacnego Ramy IX, tajskiego króla Bhumibola, nieodżałowanego już choćby z powodu bajkowego imienia. I odwrotnie: Maha Vajiralongorn, czyli Rama X, z takim starym jak Juan Carlos dopiero mógłby poszaleć. Przy świętoszkowatym, chociaż wcale nie świętym, Karolu III poszaleć się nie da. Dzieckiem w kolebce pojął to William. A Harry nie, czarna owca o rudym runie. Zapatrzył się w niewłaściwą kobietę, jak Edward VIII w panią Simpson. Trzeba było odpuścić, zamknąć oczy i myśleć o Anglii.
Dziecko prominentnego polityka staje się resortowe dopiero wtedy, gdy dzięki jego koneksjom wejdzie na orbitę władzy lub zostanie na nią wystrzelone. Dlatego dziećmi resortowymi nie są córki i synowie byłych prezydentów Francji. Owszem, otarli się o politykę, ale w porę się otrząsnęli i poszli, zakały jedne, inną drogą. Jedynie Philippe de Gaulle ruszył śladami ojca giganta. Szedł długo (ma 102 lata), zaszedł wysoko – do rangi admirała i godności senatora – nie aż tak wysoko jednak, jak marzyło się to ojcu. Wolą generała de Gaulle’a było bowiem przekazanie sterów Francji synowi. Wola ludu Francji była odmienna.
Azja chyba generalnie hołubi resortowe rody. Od dziesięcioleci te same nazwiska w Azerbejdżanie i Turkmenistanie; w Pakistanie i w Indiach, na Filipinach, Sri Lance i w Indonezji. Hun Sen z synem w Kambodży. W Korei Północnej dziadek i ojciec zza grobu z Kim Dzong Unem, a on z córką Ju Ae na trybunie. Córkę ma również Władimir Putin. Skoro on wielbi Stalina, to może Katerina Tichonowa weźmie przykład z córki Stalina, Swietłany Alliłujewy – i też wyprze się ojca zbrodniarza?
Do amerykańskich klanów politycznych – Kennedych, Bushów, Clintonów – dołącza już rodzina Trumpów. Ivanka z mężem mają znaczne ambicje, nastoletni Barron szybko dorasta. Co z tego, że ponoć nienawidzi swojej rodziny? Hunter Biden rodzinę kocha, a dorosnąć jakoś nie potrafi. Dla prezydenta zabiegającego o reelekcję resortowy syn staje się dzieckiem specjalnej troski politycznej. Tylko patrzeć, jak specjalny prokurator, niczym srogi dyrektor w szkole, powie do Huntera: jutro przychodzisz z ojcem.
Dlatego, aby podobnych problemów w przyszłości uniknąć, trzeba stanowczo rodzenie dzieci upaństwowić, produkować tylko na zamówienie. Na przykład obóz prawicowy potrzebuje paru przywódców i paru wybitnych dziennikarzy. Ta uwaga, proszę Państwa, wyszła spod pióra Antoniego Słonimskiego w roku 1927.