https://www.centrepompidou.fr/Lu Yang/YANG_DOKUTHESELF_2022
26 października 2024

Zgiełk historii, szept czasu

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Na co dzień gospodarz programu „Dzień na świecie” w telewizji Polsat News. W Raporcie autor cyklu felietonów „Świat z boku”.

Kontakt: grzegorz.dobiecki@raportostanieswiata.pl

Fot: Tomek Sikora

„Chiny, nowe pokolenie artystów”, wystawa w Beaubourgu, czyli paryskim Centrum Pompidou. Najbardziej okazały eksponat – ażurowa kopuła – wygląda jak wielki pająk, który zawisł ci nad głową. Nie wymkniesz się. Odnóża i czułki bestii uzbrojone w elektronikę wykrywają najlżejszy ruch, reagują na byle szmer. Owszem, instalacja „Safe House # 1”, robi wrażenie. Ale skłania też łatwo – zbyt łatwo – do orwellowskiej interpretacji.

Tym tropem rusza recenzent „Le Monde”. W opresyjnym systemie wszechkontroli trwaj w milczeniu i bezruchu. Ów złowrogi pająk jest więc polityczną aluzją osadzoną w trójwymiarze. Wielkim Bratem, hipostazą reżimu Xi Jinpinga, którego artyście stamtąd nie wolno oskarżyć ani nawet nazwać po imieniu. Francuski dziennik przedstawia wystawę młodych Chińczyków jako sztukę obchodzenia cenzury. I nie dopuszcza myśli, że dał się zwieść pozorom.

Jak wiadomo, dziełom sztuki nowoczesnej można przypisywać dowolne znaczenia. Inaczej nie byłaby nowoczesna. Oto praca „New Gate” z chińskiej ekspozycji: schody wiodące do ściany (Himilsbach powiedziałby: tyle schodów budują, a nie ma dokąd po nich wejść). Inne dzieło, nazwane „Niepewnym miejscem”, to z kolei rodzaj amfiteatru bez wyjścia. Kolejne, równie niewesołe, zaprasza na puste boisko do koszykówki. Można tu tańczyć pod dyskotekową kulą, tyle że nieruchomą, bo uwięzioną w siatce kosza. Według „Le Monde”, to wszystko zawoalowana krytyka chińskich realiów. Prawda, której u siebie nie może wykrzyczeć „nowe pokolenie artystów”.

Nie pada jednak istotne pytanie: czy oni aby na pewno mają ochotę podnosić głos? Dysydentów Pekin nie wysyła na występy do Paryża, rezerwuje dla nich inne destynacje. Zresztą, czy w Chinach są jeszcze dysydenci? Ostatni, o którym świat słyszał – noblista Liu Xiaobo – umarł 7 lat temu, wyniszczony chorobą nieleczoną w więzieniu. Za krytyka władz uchodzi architekt i performer Ai Weiwei, choć to już bardziej celebryta niż dysydent. No i on nie żyje w Chinach; na wszelki wypadek już nawet tam nie zagląda. Taki błąd popełnił niedawno Gao Zhen. Natychmiast po przylocie z Nowego Jorku został aresztowany: nie darowano mu karykaturalnych rzeźb Mao, jakie tworzył z bratem 20 lat wcześniej.

Dzieła z wystawy w Beaubourgu niewiele mówią o chińskim społeczeństwie. Być może najbardziej wymowna jest kompozycja z łóżkiem, oniryczna podróż śpiącej postaci. Scena namalowana przez artystę nowego pokolenia koresponduje z postawą, czy raczej pozycją, chętnie przez to pokolenie przyjmowaną. Tang ping oznacza stosunek do otaczającej rzeczywistości wyrażany przez leżenie tak zwanym swobodnym bykiem. Xi Jinping nic przeciwko temu mieć nie może: letarg i inercja obywateli sprzyjają jego władzy.

Czyli wniosek stąd taki, że w Centrum Pompidou pokazali się artyści koncesjonowani, emisariusze chińskiej soft power, mistrzowie konformizmu – a nie obchodzenia cenzury? Herbertowscy ornamentatorzy, ozdabiacze i sztukatorzy? Niekoniecznie. Prace są ciekawe. Nieporozumieniem jest jedynie recenzencka nadinterpretacja, przypisująca im kontestatorską wymowę. Nigdzie nie jest bowiem powiedziane, że pod kloszem złej władzy albo w służbie złej idei nie może powstawać dobra sztuka. Że gdzie ginie wolność słowa, tam przepada również wartość ekspresji artystycznej i zostaje tylko chałtura. Nic podobnego. Między idolatrią a ikonoklazmem jest jeszcze sporo twórczej przestrzeni.

Korzystał z niej Michał Anioł pracując dla kilku papieży. Georg Friedrich Haendel, w końcu nadworny grajek króla Jerzego I, nie rozmienił na drobne swego geniuszu. Choć już Wolter na garnuszku Katarzyny II znacznie obniżył loty swojej myśli. Z zachowaniem wszelkich proporcji – byli i inni wielcy zależni, inne umysły piękne, a na różne sposoby zniewalane. Leni Riefenstahl, ulubienica Hitlera, ma swoje miejsce w historii kina, tak jak socrealista Sergiusz Eisenstein. Światowa literatura byłaby uboższa bez Louis-Ferdinanda Céline’a, nie bez podstaw oskarżanego o antysemityzm i kolaborację z okupantem. Bez Knuta Hamsuna, zafascynowanego obcym narodowym socjalizmem, sądzonego w ojczyźnie za zdradę. Byli i Jewtuszenko z Iwaszkiewiczem, subtelni poeci robiący za eksportowe maskotki Układu Warszawskiego. Naszą „Hańbę domową” ukazał Jacek Trznadel w rozmowach z pisarzami, którzy z artystycznego nierządu zdołali się podźwignąć do moralnego pionu. Zbigniew Herbert, poeta nie zawsze niezłomny, był wśród nich.

Co czują artyści skłonni iść na poniżający układ z dyktatorską władzą, byle tylko zachować swój status? Tego nie wie żaden twórca, który nie jest lub nie był uwikłany w podobną kabałę. Nie może więc tego wiedzieć również Julian Barnes, chociaż napisał „Zgiełk czasu”, znakomitą powieść stylizowaną na autobiografię Dymitra Szostakowicza. Rzecz o panicznym strachu i wielkiej ambicji, odrazie do samego siebie i pożądaniu uznania, o talencie podporządkowanym bezlitosnej, zbrodniczej polityce. Z tej książki pochodzi często przywoływane zdanie: sztuka to szept historii, który wzbija się ponad zgiełk czasu. Paryska wystawa młodych Chińczyków to zaledwie szept czasu, który ginie w zgiełku historii.

Posłuchaj

Posłuchaj również

7 czerwca 2025

Enhanced Games czyli Igrzyska symulowane

31 maja 2025

Jakie skutki odejścia od atomu w Hiszpanii

24 maja 2025

Jose Mujica i jego Urugwaj

-10
+10
00:00
/
00:00