Choć okazji do wstrząsów jest dziś pod dostatkiem, jeden niedawny tekst prasowy wstrząsnął mną szczególnie. To opublikowana na łamach poważnej, polskiej gazety wypowiedź w sprawie lektur szkolnych.
Dowiedziałem się z niej między innymi, że Chłopcy z Placu Broni to dla „dzisiejszej młodzieży” książka niezrozumiała bez przypisów, a córki autora tej wypowiedzi odpadają od Trylogii już po paru stronach, bo nie są w stanie zrozumieć, co właściwie czytają. Stan ten miał uzasadniać skreślenie takich tytułów z listy lektur, ja wszakże pomyślałem, że córki owe, po prostu, nie przeczytały przedtem tuzina innych książek, które gładką ścieżką doprowadziłyby je do Sienkiewicza.
Tak było z pokoleniem ich Ojca, z pokoleniem redaktora Rosiaka i z moim własnym. Nikt nie próbował usuwać tych książek z naszego pola widzenia, by nam oszczędzić psychiczno-intelektualnego dyskomfortu. Nam mówiono, a może odgadliśmy to sami, że w książkach są światy całkiem obce, niesforne i niepokojące, nade wszystko zaś niedostępne innymi środkami komunikacji, bo zbyt dalekie w przestrzeni i w czasie, albo takie, których w ogóle nie ma i nie było, że jest tam myśl, która te wszystkie światy ogarnia i język, który je opisuje tak udatnie, że potem przez całe życie wydaje nam się, żeśmy tam byli, żyli i z każdym rozmawiali. Język, który nam później służy w naszym świecie, a w niektórych szczęśliwcach otwiera światy całkiem nowe, nieznane jeszcze innym ludziom, z którymi potem można się tym odkryciem podzielić. Może dlatego właśnie Nemeczek i Kmicic wciąż nie wydają się Ojcu przybyszami z innej planety, choć wydają się takimi jego Córkom.
Okazuje się jednak, że owa obcość i dziwność niepokoi także i we Francji. Znajoma opublikowała na Facebooku zestawienie dwóch stronic klasycznej powieści dla młodzieży autorstwa Enid Blyton z cyklu popularnego we Francji pod tytułem „Klub Pięciu”. W wersji pierwotnej i w wersji „przybliżonej współczesnej wrażliwości”. Mówiąc wprost: przyszedł walec i wyrównał. Usunął całe słownictwo, które mogłoby zaskoczyć oko wykształcone na smsach (na przykład trudne i długie słowo „merveilleux” – cudowne – zastąpiło krótkie „super”), przede wszystkim zaś wyrugował nie tylko literacki czas przeszły, którym zapisano całą literaturę francuską do połowy minionego stulecia, ale w ogóle wszelkie czasownikowe komplikacje. Wszystko, co się tylko da, sprowadzono do trybu oznajmiającego w czasie teraźniejszym.
Wiem, że Enid Blyton w przekładzie to nie Balzac w oryginale, niemniej zasoby językowe wykształcone na takiej lekturze na niewiele się przydadzą, gdy młodym Francuzom przyjdzie w końcu czytać owego Balzaka. Jeżeli go walec jeszcze nie wyprasuje z listy lektur. Poczują się wtedy jak dwunastolatek, który dopiero zaczyna chodzić, rodzice bowiem wcześniej mu na to nie pozwalali, żeby mu oszczędzić trudności. Spadły właśnie dane, wedle których w dziedzinie nauk ścisłych francuscy uczniowie lądują już dziś na ostatnich miejscach w Europie. Jak mawiał markiz de Sade: jeszcze jeden wysiłek, a wszelka myśl zawiła i zdrożna pójdzie do piachu.