fot. Hubert Buratyński/unsplash.com
4 maja 2024

Turista

Autor: Grzegorz Dobiecki
Zamknij

Grzegorz Dobiecki

Na co dzień gospodarz programu „Dzień na świecie” w telewizji Polsat News. W Raporcie autor cyklu felietonów „Świat z boku”.

Kontakt: grzegorz.dobiecki@raportostanieswiata.pl

Fot: Tomek Sikora

Wyspy i wysepki, bez końca. Zza jednej zaraz wychyla się druga, piąta, siedemnasta. Prawie dwa tysiące ich tutaj. Skały w stromej zieleni, jak tropikalne rzeżuchy. Labirynt w morzu: Zatoka Ha Long. Cuda natury za burtą stateczku – na wyłączność, na sycenie wzroku do woli, na kameralne zachwyty. I wszystko tylko dla nas, kilkunastu pasażerów. Ekskluzywnie.

Tak się będziemy łudzić przez godzinę, może półtorej, dopóki nie wypną się na nas rufy statków, które tu dotarły wcześniej. Kończą się dzikie puste zatoki. Następną już zajął wielki wycieczkowiec. Już się wokół roją pływające tramwaje, krypy udające galeony, stare dżonki. nowe katamarany, łódeczki wietnamskich handlarzy kontrabandą i podróbkami. Z rewirów intymnych spotkań z przyrodą, z fazy exclusive, wpływamy w strefę for all: w wycieczkowo-bazarowy ścisk.

A byłoby zupełnie inaczej, cały czas pięknie, cicho i prywatnie, gdyby nie ci cholerni turyści. Skąd ich się tylu bierze, skąd to lezie i po co? Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż drzewa i gwiazdy masz prawo być tutaj. OK, tak mówi „Dezyderata” – ale przecież nie o nich! Nie o tłumie, któremu odruch stadny każe ciągnąć akurat tam, gdzie koneserowi piękna należy się cisza, spokój i wolne miejsce. Prawda?

Zaprzeczyć niełatwo, potwierdzić nie wypada. To co robić? Ograniczać, biletować, selekcjonować, re-gla-men-to-wać? Źle to brzmi, nakazowo-rozdzielcze wonie roztacza, ale tak już się przecież dzieje na coraz większą skalę. Płatne jednodniowe przepustki dla gości mają sprawić, że ze słynnego tytułu „Śmierć w Wenecji” nie trzeba będzie usuwać przyimka. W gruncie rzeczy miasto gondolierów jedynie zwiększa skalę rozwiązań od dawna przyjętych przez najbardziej oblegane muzea i zabytki czy przez wielkie parki narodowe. Nigdzie nie wpuszczają wszystkich chętnych jednocześnie.

Na wejściówki, na weneckie wizy, na wolne terminy trzeba więc polować w internecie, z odpowiednim wyprzedzeniem. To może jednak nie wystarczyć. Do rozważenia pozostają dodatkowe środki eliminacji turystów nadmiarowych. Przy czym nie chodzi o tych, którzy i tak najlepiej czują się w zagranicznych miejscach zbiorowego odosobnienia, gdzie wszystko – poza kontaktem z krajem pobytu – jest inclusive. Ich zadowoli wypasiony resort. Głównym problemem zjawiska o nazwie overtourisme są osobniki mobilne i labilne, głośne i nieznośne, natrętne i majętne. A o wartości turysty nie powinna przesądzać zawartość jego portfela i tak zwana siła przebicia, lecz przymioty duchowe oraz nabyta wiedza.

Można by to weryfikować na podstawie kwestionariusza, wzorowanego na wniosku o amerykańską wizę. Dlaczego tam się wybierasz i jak bardzo ci na tym zależy? Co przeczytałeś na temat celu swojej wyprawy? Czy planujesz kradzież artefaktów? Czy zamierzasz uszkodzić pomnik przyrody lub architektury wyrzynając na nim napis „tu byłem” plus inicjały? I tak dalej; sito oddzieli ziarno od plew. W przypadkach wątpliwych zdecyduje badanie na wariografie. Wariantem alternatywnym lub równoległym byłaby loteria, jak z zieloną kartą. Ale coś się należy i tym, którym szczęście nie dopisze. Chętnych do oglądania piłkarskich mistrzostw też jest więcej niż biletów: dla nich wyznacza się strefy kibica z wielkimi ekranami. Czemu nie stworzyć stref turysty, na lotniskach i przy biurach podróży? Dziś wirtualne zwiedzanie Luwru, jutro zdalna wyprawa do Serengeti. Jedyny szkopuł: selfie może wyjść mało wiarygodnie, nie nada się na Insta.

Podczas covidowej pandemii turystyka wirtualna stwarzała iluzję wyrwania się z izolacji. Niektórym to się udawało naprawdę. Szczęściarze – czy może: nieodpowiedzialni ryzykanci – mieli wtedy cuda świata niemal na wyłączność. Widzieli też, jak bardzo lokalsi tęsknili za turystami, z których żyli. Teraz znowu w wielu miejscach zaliczają ich do kategorii osób niepożądanych, obok imigrantów i terrorystów. Barcelończycy wypisują na murach Go Home; wiadomo, kto jest adresatem tego apelu. Kantor napisałby tu sztukę „Niech sczezną turyści”, artystom dałby spokój. Słowo turista brzmi już zresztą jak przekleństwo, bo niesie głównie swoje dodatkowe znaczenie: turista jako biegunka podróżnych w egzotycznych krajach (kogo nigdy nie dopadła, ten nie wie, co to smutek tropików).

Na Kanarach też turystów za dużo. Zagrażają środowisku, trzeba ich coraz ściślej kontrolować, coraz dotkliwiej karać. Miejscowi robią to skrupulatnie, w końcu nazwa achipelagu zobowiązuje. Ale uwaga: niekiedy problem może mieć drugie dno. W Peru pewna firma najwyraźniej chce sprywatyzować ruiny starożytnego miasta Inków – i to ją, a nie turystów, usiłuje przegonić Ludowy Kolektyw Machu Picchu. Zaś w najlepszym punkcie widokowym japońskiego miasta Fujikawaguchiko zasłonięto płotem panoramę słynnej góry zdaje się przede wszystkim dlatego, że samochody turystów zajmowały miejsca na parkingu pobliskiej kliniki stomatologicznej. A wszyscy wiemy, do czego są zdolni dentyści.

Posłuchaj

Przeczytaj również

18 maja 2024

O protestach w Gruzji

18 maja 2024

Książki Raportu

18 maja 2024

Przegięcie w parlamencie

-10
+10
00:00
/
00:00